Musimy porozmawiać o Star Warsach


Trochę czasu od premiery już minęło, ale kontrowersje wokół Ostatniego Jedi (2017, reż. R. Jonhson) nie cichną. Disney musi być zaskoczony ogromnym rozdźwiękiem między bardzo przychylnymi opiniami krytyków i względnie chłodnym podejściem fanów. Swoją opinię wyraziłem już w recenzji. Teraz jednak chciałbym zagłębić się w szczegóły (BRACE YOURSELF! SPOILERS AHEAD), które pozwolą również przyjrzeć się całemu panującemu zamieszaniu wokół nowych Gwiezdnych wojen.


Jedną z rzeczy, które najbardziej pamiętam z mojego dzieciństwa było odkrycie Gwiezdnych wojen. Już sam nie wiem, czy najpierw widziałem je w telewizji, czy też na kasecie wideo. W każdym razie niedzielna wizyta w wypożyczalni po kolejną część serii stała się tradycją kultywowaną przez miesiące. Do rangi wielkiej tragedii urastała sytuacja, gdy akurat ktoś wcześniej wypożyczył całą trylogię i po wstydliwym (głównie dla rodziców, dla mnie dopiero z dzisiejszego punktu widzenia) publicznym wybuchu rozpaczy trzeba było pogodzić się z myślą, że tym razem opowieści o Jedi nie będzie. I tak toczyło się nieprzerwane koło ciągłego oglądania serii Lucasa.

Był to również mniej więcej czas, w którym na ekrany kin wchodziły prequele. Już jako dziecko wiedziałem, że coś tu jest nie tak, że historia nie porywa jak te wcześniejsze, ale i tak oglądało się je z fascynacją gówniaka złaknionego uniwersum. O ile jednak oryginalną trylogię mogłem powtarzać w nieskończoność, to nowe filmy nigdy nie doprowadziły mnie do choćby zbliżonego stopnia zaangażowania. Wtedy jeszcze nie do końca wiedziałem nawet dlaczego. Dopiero będąc nastolatkiem, powtarzając całą sagę i odkrywając haniebny zabieg Lucasa, który w najnowszym wydaniu Powrotu Jedi zastąpił oryginalnego Anakina Haydenem Christensenem, odrzuciłem te części całkowicie. Jakiś czas temu próbowałem jeszcze raz się z nimi skonfrontować, mając już jakieś doświadczenie, wiedzę i zmysł krytyczny, ale wypadły one równie blado. Zaskoczyło mnie natomiast, że równie podejrzliwie zacząłem spoglądać na starszą trylogię, szczególnie na Powrót Jedi.

Filmweb.pl
Moje oceny serii dla zainteresowanych

Zawsze będę miał ogromny sentyment do oryginalnych części, które miały wszakże niebagatelny wpływ na moje zainteresowanie filmem. Z czasem jednak zdjąłem te różowe okulary nostalgii. Część IV to pomysłowa baśń na pograniczu science fiction i fantasy. Ciągle jednak 
najlepszą odsłoną serii pozostaje dla mnie Imperium kontratakuje: zmyślnie rozbudowuje interesujące uniwersum, zaskakuje, przyciąga mrocznym klimatem. Sequel idealny. Powrotu Jedi nie mogę już jednak praktycznie oglądać. Owszem, świetnie wypadają sekwencje na Tatooine, gdzie Luke ma już doświadczenie w obchodzeniu się z mocą, a jego końcowa potyczka psychologiczna z Imperatorem i Vaderem robi wrażenie. Cała reszta sprawia jednak wrażenie okropnego, miejscami niechlujnie nielogicznego, wtórnego względem oryginału zapychacza z nieznośnymi Ewokami, które błyskotliwie wyjaśnił Barney Stinson.


Na Powrót Jedi patrzę dzisiaj jak na zmarnowanie okazji. Imperium obiecywało rozwój i ewolucję historii, tymczasem w Części VI Lucas postanowił niemal skopiować sprawdzony schemat, który dzisiaj prezentuje się po prostu bardzo miernie.


W prequelach Lucas starał się kontynuować klimat tego podniosłego, pompatycznego patosu filozofii Jedi, ale jedyna oznaka progresu zasadzała się na postępie efektów specjalnych, które pozwalały na efektowniejszą akcję. Zamiast więc rozbudowanej historii otrzymaliśmy łopatologiczne przedstawienie znanej opowieści o przemianie Anakina w Vadera, wspartej ciągłymi nawalankami na miecze świetlne. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli najciekawszy, rzeczywiście frapujący i rozbudowujący uniwersum wątek Dartha Plagueisa umieszczasz w zdawkowej anegdocie Palpatine'a, to coś zdecydowanie jest nie tak. Mógłbym tak długo o beznadziejności prequeli, ale trzeba w końcu przejść do filmów Disneya.

Ludzie psioczyli na odtwórczość Przebudzenia Mocy, ale był to film bardzo potrzebny, a może nawet niezbędny. Film Abramsa był hołdem złożonym oryginalnej trylogii, który miał zamazać fatalne wrażenie po filmach z przełomu wieków i w formie pastiszu przedstawić nowe wątki. Moim zdaniem wyszło to całkiem zgrabnie i wreszcie można było wstać z kolan, aby zrobić coś nowego i świeższego. I właśnie taki jest Ostatni Jedi.


Najnowsze Gwiezdne wojny całkowicie zrywają z nieudolną powagą Lucasa i traktują ten olbrzymi balonik patosu bardzo autoironicznie, przebijając go i rozpędzając opary zatęchłej egzaltacji. Wydaje mi się, że właśnie ta skrajna zmiana tonu sprawiła największe problemy widzom. "No bo jak można tak radykalnie zmieniać ton, naigrawać się z mocy i ukochanych bohaterów?!" A no właśnie można i jest to znacznie lepsza droga niż sztuczna wyniosłość znienawidzonych przez fanów prequeli. Disney doskonale wie co robi. Wystarczy przyjrzeć się kontrastowi przyjmowania filmów rozrywkowego Marvela i absurdalnie napuszonego DC. Poza tym i oryginalna trylogia bazowała na wręcz slapstickowym humorze.


Jest to zabieg tym bardziej udany, że te żarty ukazują ogromną dozę samoświadomości, autotematyzmu oraz inteligentnej gry z widzem i jego oczekiwaniami. Poza tym, nie funkcjonują one w próżni, ale stają się integralną częścią opowieści.

RottenTomatoes
Ten screen z Rotten Tomatoes znacie już pewnie na pamięć,
ale powinności musi stać się zadość

"Jakiej opowieści?! Przecież to wszystko jest nudne jak flaki z olejem!" A więc po kolei. Ostatni Jedi zawiera dwa splatające się główne motywy: walki Rebeliantów z Najwyższym Porządkiem i szeroko pojętej ewolucji mocy. Wątek wojny naznaczony jest uniwersalną myślą przewodnią skierowaną w Poe: nie wystarczy odważnie szarżować na przeciwnika, należy to robić z głową, bo potencjalne straty mogą okazać się większe niż faktyczne korzyści.

I to znajduje swój oddźwięk zarówno w - przyznaję - nieco sztampowym wątku samobójczej akcji Finna i Rose oraz w niezważającym na potencjalne zagrożenia ataku armii dowodzonej przez Huxa. Pod koniec możemy przyznać, że ta wyprawa ratunkowa byłego szturmowca była bezsensu, bo nie przyniosła rzeczywistego pożytku. Tylko czy właśnie nie o to chodziło? Ryzyko było ogromne, Rebelia znalazła się w położeniu, gdzie każdy zdolny do walki żołnierz miał wielkie znaczenie, a tymczasem szalony pomysł Poe poskutkował niemal nadaremnym poświęceniem życia dwójki osób. I tę lekcję odbiera nie tylko prawdopodobnie przyszły zastępca Hana Solo, ale także sam Finn, który zaczął rozumieć konsekwencje swojej obsesji ratunku, gdy siedział przy szpitalnym łóżku Rose. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się bezsensownym zapychaczem, okazuje się być jednak podkreśleniem myśli przewodniej wątku.


"Ale żeby pozbywać się tak szybko w ogóle niewykorzystanego Skywalkera?!" Z ogromną krytyką części fanów spotkała się również decyzja wytwórni o uśmierceniu dwóch przeciwstawnych mistrzów, Snoke'a i Luke'a. Można się spierać, czy rzeczywiście ostatni z Jedi mógł zostać bardziej wykorzystany, ale rolę przewodnika może on pełnić, podobnie jak pojawiający się w filmie Yoda, zza światów. Z całym szacunkiem, ale ze względu na wiek Mark Hamill nie byłby wiarygodny w efektownych walkach na miecze świetlne. Finałowe rozwiązanie z projekcją Luke'a podczas pojedynku upatruję jako błyskotliwy wyraz niemocy zdającego sobie sprawę z własnych ograniczeń bohatera. Tymczasem postać Skywalkera w pełni spełniła swoją rolę poprzez ukazanie retrospekcji o przyczynie buntu Bena Solo. Okazuje się, że to właśnie Luke zawiódł chłopaka. Możemy zobaczyć moment jego słabości, gdy dał się ponieść wewnętrznym wątpliwościom, które zachwiały jednoznaczność jego mocy.

Cały wątek mocy obraca się właśnie wokół jej szarości (w końcu!). Nie bez powodu Rey i Kylo poznają się bliżej i przeglądają w sobie przez lwią część filmu. Dwubiegunowy podział był już wałkowany przez sześć części serii! Prosta typizacja na dobrych Jedi i złych Sithów stała się zabójczo nudna. Tym bardziej, że już postać Vadera wskazywała na względność tej klasyfikacji i powodowała powstawanie luk logicznych w uniwersum. Jestem przekonany, że właśnie dlatego scenarzyści wyeliminowali dwie pozostałe skrajności, aby w przyszłych filmach skupić się na odkrywaniu kolejnych odcieni szarości. Zresztą teoria o zacieraniu granic między stroną jasną i ciemną była jednym z popularniejszych domniemywań fanów.


Trudno też zarzucić filmowi braku wyczucia i efektowności rozwiązań. Przodują tu przepiękne walki kosmiczne (w przeciwieństwie do prequeli zmontowane bardzo czytelnie) z wisienką na torcie w postaci rozpaczliwej szarży wiceadmirał Holdo. Do tego Kylo buntujący się przeciwko Snoke'owi, co daje nam w końcu jakąś odpowiedź na frapujące pytanie z Powrotu Jedi: co by było gdyby Vader wcześniej sprzeciwił się Imperatorowi? Ren praktycznie wbija swojemu mistrzowi miecz świetlny w plecy. Sama walka ze strażnikami Naczelnego Wodza jest natomiast ekscytującym zwieńczeniem rodzącego się porozumienia Kylo z Rey, których relacja zostaje jednak na końcu zaburzona rozdźwiękiem w interpretacji ich sytuacji. Również Luke ostatecznie wychodzi ze swojej samotni, ale siły starcza mu już tylko na jedną, niebezpośrednią konfrontację z byłym podopiecznym. Konfrontację jednakowoż bardzo emocjonalną, kończącą pewien etap rozwoju nowych postaci.

Mam wrażenie, że część fanów buntujących się Ostatniemu Jedi, albo napuszyła się w swoich teoriach, albo przemawia przez nich głęboka nostalgia za oryginalną trylogią. Trylogią wszakże nie bez skazy, nie tak jednoznacznie wspaniałą, co starałem się ukazać wcześniej, na początku tekstu. Chyba wszyscy zostaliśmy mocno zaskoczeni odwagą Disneya i nikt nie spodziewał się takich rozwiązań. Moim zdaniem, nawet jeśli kogoś nie przekonuje figlarny ton Ostatniego Jedi, to trudno odmówić filmowi mimo wszystko spójnej, rozwijającej fabułę historii. A przede wszystkim o to właśnie chodzi. Osobiście miałem już serdecznie dość powtarzalnych, schematycznych, nadętych w swojej kultowości akcyjniaków Lucasa, który w sposób wyrachowany odcinał kolejne kupony. Seria będzie rozwijać się tylko wtedy, gdy zachodzić w niej będą jakieś wyraźne zmiany. A Ostatni Jedi jest bardzo radykalnym przejawem właśnie takiego postępu.



Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Star Wars: The Last Jedi (2017, reż. Rian Johnson)




Komentarze