"Nigdy cię tu nie było", czyli gra pozorów


Podobnie jak w pamiętnym „Musimy porozmawiać o Kevinie”, reżyserka Lynne Ramsay wzięła na warsztat gatunkową kliszę, którą stara się za wszelką cenę uszlachetnić artystowską formą.


"You Were Never Really Here" (2017, dir. L. Ramsay)
Może i Joaquinowi Phoenixowi nie tak daleko do Roberta De Niro,
ale już Lynne Ramsay jest bardzo odległa od Martina Scorsese...

Joe (jak zwykle świetny Joaquin Phoenix) jest byłym żołnierzem i agentem FBI, który aktualnie specjalizuje się w odnajdywaniu porwanych dziewczynek. Praca to niewdzięczna, pełna potu i krwi, cały czas prowadząca w mroczne zakamarki otaczającej rzeczywistości. To właśnie w nich jednak doświadczony licznymi traumami bohater może stopniowo realizować podświadome pragnienie autodestrukcji. Nawet postać podstarzałej matki, nad którą Joe sprawuje opiekę, przynosi mu więcej zgryzot niż ukojenia, ponieważ jest naznaczona tragediami dzieciństwa, w postaci brutalnego ojca, znęcającego się nad rodziną. Wszystko zmieni się, gdy bohater dostanie kolejne zlecenie. Ma odnaleźć Ninę, córkę nowojorskiego senatora. Sprawa ta będzie miała jednak drugie, znacznie mroczniejsze dno, które zagrozi życiu bohatera oraz jego bliskich.

Zwiastun filmu dumnie obnosi się z hasłem Allana Huntera ze Screendaily, który w swojej recenzji nazwał „Nigdy cię tu nie było” „Taksówkarzem XXI wieku”. I rzeczywiście, trudno nie podłapać tej korelacji, ale równie trudno nie odnieść wrażenia, że jest ona raczej rodzajem filmowego grafomaństwa. Tydzień temu mówiłem w tej serii o Małgorzacie Szumowskiej, która wydaje się takim polskim odpowiednikiem właśnie Lynne Ramsay. Wspominałem wcześniej, że reżyserka tka opowieść z gatunkowych klisz, ale prezentują się one zatrważająco blado. Brak tutaj odtwórczego komentarza Ramsay, która postawiła wszystkie karty na artystowską, art houseową formę.


"You Were Never Really Here" (2017, dir. L. Ramsay)
Rolą Joe Joaquin Phoenix potwierdza swoją znakomitą aktorską formę,co pokazał również w nieco wcześniejszej zaskakującej interpretacji Jezusa w Marii Magdalenie (2017, reż. G. Davis)

Nawet ta warstwa prezentuje się jednak szalenie odtwórczo, budowana jest z już doskonale znanych, niemal automatycznych konwencji kina artystycznego. Minimalistyczne, statyczne zdjęcia, które pozostawiają główną akcję poza kadrem. Przecież Haneke przerabiał to już dwie dekady temu! Nawet precyzyjny w introwertyzmie bohatera Joaquin Phoenix, zdecydowanie największy plus całego filmu obok wspaniale niepokojącej ścieżki dźwiękowej Johnnyego Greenwooda, gra wszakże nieco zmodyfikowaną manierą z „Wady ukrytej” Paula Thomasa Andersona. Może więc tytuł powinien być nieco szczerszy i głosić „tak naprawdę nic nowego tutaj nie ma”?


Nigdy cię tu nie było
You Were Never Really Here, 2017, reż. Lynne Ramsay







! SPOILER CORNER !

„Nigdy cię tu nie było” to doskonały przykład zdartej kliszy, która mami klimatem, ale nie prezentuje nic nowego. Sam temat filmu, jego oś fabularna, jawnie odnoszą do klasycznego „Taksówkarza” Scorsese. Problem z tym, że został on później tak przemielony przez kolejne pokolenia, choćby w „Leonie zawodowcu”, że dzisiaj stał się już kalką kina akcji z „Uprowadzoną” będącą czołowym przykładem. I film Ramsay można niemal w całości analizować w ten sposób.

Motyw krwawej zemsty pojawia się nawet w innej aktualnej premierze, czyli „Życzeniu śmierci”. Wspominałem już w samej recenzji, że nawet postać Joe, zawieszonego między jawą i snem mściciela, przynosi na myśl nie tylko sztandarowego Max Payne’a, ale także bohatera niedawnej „Wady ukrytej” Andersona, w której ten sam Phoenix wcielał się w postać prywatnego detektywa poszukującego zaginionej byłej dziewczyny, zawieszonego między światami w ciągłym narkotycznymi odlocie.

Tę taktykę można również przenieść na płaszczyznę formalną. Obraz faceta z młotkiem od razu przywodzi na myśl kultowego „Oldboya”. Zanurzanie w odmętach rzeki jako metafora zejścia na samo dno autodestrukcji? Nawet fatalny filmowy „Max Payne” to przerabiał! Długie jazdy samochodem opatrzone klimatyczną muzyką? „Drive” Refna. Cholera, nawet te używane z lubością przez reżyserkę flashbacki stały się podstawą popularnego mema! Nie ma tu nic, co mogłoby wyrwać film ze skrajnej odtwórczości, która w tej artystowskiej formie prezentuje się szalenie groteskowo. Do tego dochodzi jeszcze nieoryginalna puenta, głosząca, że Joe musiał uśmiercić starego siebie, aby w końcu zacząć nowe życie. Naprawdę nic nowego tutaj nie ma.

Timecode: kiNOWO - Nigdy cię tu nie było
recenzja - 02:29, spoiler corner - 09:36

Komentarze