Oceny oscarowych filmów już publikowałem, a teraz czas na analizę poszczególnych kategorii. Dzisiaj te mniej popularne, co wcale nie znaczy, że gorsze. Naprawdę warto przyjrzeć się bliżej niektórym kategoriom, bo wiele z nich skrywa nieoczywiste, acz zachwycające perełki.
ZNACZENIE RAMEK NA GRAFIKACH:
1. ANIMOWANY FILM KRÓTKOMETRAŻOWY
Dear Basketball (2017, reż Glen Keane) jest przepełniona melancholią listu napisanego do koszykówki, odchodzącego na emeryturę po latach owocnej kariery Koby'ego Bryanta. Prezentuje się dość przyjemnie, ale zdecydowanie nadrabia kontekstem już byłego gwiazdora NBA. Lou (2017, reż. Dave Mullins) to natomiast kolejna krótkometrażówka Pixara, która personifikuje emocjonalny bagaż szkolnego rozrabiaki. Niby wszystko wygląda tu poprawnie, ale ten motyw był już tyle razy wałkowany w pełnometrażowych animacjach, że trudno się nim jeszcze zachwycać...
Poziomem animacji zachwyca za to Garden Party (2016, reż. Victor Caire, Florian Babikian, Gabriel Grapperon, Vincent Bayoux, Theophile Dufresne, Lucas Navarro). Historia o zwierzętach (przede wszystkim flirtujących ze sobą żabach) przejmujących opuszczone domostwo momentami sprawia nieodparte wrażenie całkowitej realności. Ale mam wrażenie, że ta historia gdzieś się w pewnym momencie gubi, grzęźnie w oczywistościach. Brakowało mi rozwinięcia wątku portretu pana domu, który zastanawiająco przypomina Donalda Trumpa.
Zdecydowanie w całej stawce wyróżniają się jednak Revolting Rhymes Part One (2017, reż. Jakob Schuh, Jan Lachauer) i Negative Space (2017, reż. Max Porter, Ru Kuwahata). Pierwszy z filmów to pomysłowa, nawiązująca do znacznie mroczniejszych wersji baśni, wariacja trzech klasycznych opowieści o Czerwonym Kapturku, Królewnie Śnieżce i trzech świnkach. Moim faworytem jest natomiast Negative Space, któremu w niecałe 5 min. w formie zwięzłej impresji z bardzo wyrazistą kreską, udaje się bardzo dosadnie oddać ciężar bagażu emocjonalnego, jaki nabywamy pod wpływem wychowania rodziców.
2. DOKUMENTALNY FILM KRÓTKOMETRAŻOWY
W stawce zdecydowanie odstają dwa filmy, i to na niekorzyść. Zarówno Edith+Eddie (2017, reż. Laura Checkoway), w bardzo emocjonalnej historii opisujące nadużycia systemu względem starszych osób, jak i Heroine (2017, reż. Elaine McMillion Sheldon), podejmujący temat uzależnienia od narkotyków, choroby niemal niezauważalnie drążącej amerykańskie społeczeństwo, poruszają tematy ważne społecznie i efektowne. Realizacyjnie wypadają jednak bardzo blado. I nie chodzi tutaj tylko o samą jakość choćby zdjęć i montażu (szczególnie Edith+Eddie), ale przede wszystkim o sposób opowiadania historii, bliższy reportażom, prostym relacjom, które niemal w ogóle nie wnikają w głębsze niuanse i często sprawiają wrażenie chaotycznego kluczenia. Jakby twórcom wydawało się, że emocjonujące historię obronią się same...
Na szczęście są również filmy o niebo lepsze. Knife Skills (2018, reż. Thomas Lennon) zaczyna się jak kolejny program kulinarny w stylu Hell's Kitchen albo Master Chefa. Restauracja w Cleveland prowadzi interesujący program resocjalizacji byłych więźniów, poprzez pracę w kuchni mają oni szansę stopniowego powrotu do społeczeństwa. Jeszcze ciekawiej prezentuje się Traffic Stop (2017, reż. Kate Davis), będący w końcu wartościowym głosem w toczącej się w USA dyskusji o rasizmie policjantów. Brutalna interwencja na młodej Afroamerykance wywraca jej życie do góry nogami, niszczy jej obraz spokojnego życia i rodzi w kobiecie wewnętrzny bunt i gniew. Film jest praktycznie modelowym przykładem powstawania konfliktów społecznych, do których rozpalenia wystarcza jedna iskra.
Moim osobistym faworytem jest natomiast Heaven is a Traffic Jam on the 405 (2017, reż. Frank Stiefel), wielowymiarowa biografia niezwykłej artystki Mindy Alper, dla której sztuka stała się sposobem radzenia sobie z własnymi problemami psychicznymi, których korzenie sięgają pozornie spokojnego, ale przepełnionego wewnętrznymi niepokojami i fobiami dzieciństwa.
3. FABULARNY FILM KRÓTKOMETRAŻOWY
Jak co roku najbardziej problematyczna kategoria ze względu na praktycznie brak dostępu do nominowanych filmów. Tym razem [sarcasm_on] udało mi się obejrzeć aż dwa [sarcasm_off] filmy. My wszyscy (Watu Wote: All of Us, 2017, reż. Katja Benrath) to taka poprawna rozprawka o potrzebie tolerancji i wypaczeniach religii. Oczywiście mocy nabiera dzięki świadomości oparcia filmu na prawdziwej historii oraz faktach brutalnych prześladowań chrześcijan w niektórych krajach muzułmańskich. Równie na czasie jest jednak DeKalb Elementary (2017, reż. Reed van Dyk), także oparte na rzeczywistych wydarzeniach i także wpisujące się w aktualną problematykę społeczną. Film van Dyka idealnie wpasował się w kolejną głośną dyskusję o powszechnym dostępie do broni w Ameryce i informacjach o kolejnych tragicznych strzelaninach w szkołach. Na korzyść DeKalb Elementary przemawia niejednoznaczność przedstawionej historii, świetnie widocznej w precyzyjnej grze głównych bohaterów. Dzięki temu to wyciszone, bardzo wymowne kino przepełnione jest wewnątrz tak silnie pulsującymi emocjami.
4. DŹWIĘK
Akurat kategorie techniczne na Oscarach to niemal bezwzględnie zawsze najwyższy poziom. Dlatego tak ważne jest w nich nowatorstwo i wpływ danej dziedziny na sam film. Mamy więc Ostatniego Jedi (2017, reż. Rian Johnson) z podkreślającą przewrotność fabuły ścieżką dźwiękową, Blade Runnera 2049 (2017, reż. Denis Villeneuve), który zachwyca całą paletą futurystycznych dźwięków i Baby Driver (2017, reż. Edgar Wright), gdzie brzmienie jest kluczowe dla całego flow filmu. W Kształcie wody (2017, reż. Guillermo del Toro) natomiast to bogactwo odgłosów dopełnia wielowątkowość historii. Moim zdaniem najbardziej wyróżnia się jednak Dunkierka (2017, reż. Christopher Nolan), w której ten dźwięk staje się nieodłącznym towarzyszem oczekiwania, każdy najdrobniejszy odgłos buduje klimat historii, co znajduje dodatkowe podkreślenie przez wprowadzone brzemienie tykającego zegara.
5. MONTAŻ DŹWIĘKU
Praktycznie powtórzenie wcześniejszej kategorii. Tym razem liczy się jednak rytm, jaki dźwięk nadaje filmowi. I tutaj znowu zachwyca Dunkierka, w której konstrukcja całej historii wiąże się bardzo ściśle z montażem w ogóle i sposobem konstruowania przez niego rzeczywistości filmowej. Również na poziomie brzmienia, które cały czas nieoczekiwanie zaskakują bohaterów. Jest jednak jeden film, który wręcz w całości opiera się na niezwykle precyzyjnym montażu dźwięku. Chodzi oczywiście o Baby Driver, filmie-teledysku, niezwykłym przykładzie kina atrakcji, skupionym na dostarczaniu widzom efektownych bodźców, które swoją spójność zachowują właśnie dzięki warstwie dźwiękowej, wpływającej na narrację filmu, nieodłącznie związanej z bardzo energicznym rytmem opowiadanej historii. Mam sporo zastrzeżeń co do logiki wykreowanego przez Wrighta świata, ale pod względem konceptu zbudowania jego koherentności na brzmieniu, jest to prawdziwy majstersztyk.
6. MUZYKA
John Williams już chyba zawsze, bezwzględnie na inne czynniki, będzie dostawał nominację za muzykę do Gwiezdnych wojen. Przy okazji, warto zwrócić uwagę na innego stałego bywalca Oscarów, czyli Hansa Zimmera, który w ostatnich latach z tymi powtarzalnymi bardzo mocnymi akcentami instrumentów dętych, stawał się już karykaturą samego siebie. W Dunkierce pokazał natomiast nieco stonowaną odsłonę, zdecydowanie lepiej pasującą do kameralnego wydźwięku opowieści.
Fantastycznie brzmi budująca melodramatyzm opowieści, ale zarazem wprowadzająca nuty niepewność ścieżka do Nici widmo (2017, reż. Paul Thomas Anderson) w wykonaniu Johnny'ego Greenwooda, gitarzysty Radiohead, stałego współpracownika PTA. Równie udanie klimat Trzech billboardów za Ebbing, Missour (2017, reż. Martin McDonagh) podkreśla świetny, zapadający w pamięć, inspirowany tradycją południa soundtrack Cartera Burdwella, nominowanego do Oscarów zaledwie drugi raz (wcześniej za Carol, 2016, reż. Todd Haynes).
Największe pole do popisu miał chyba jednak Alexandre Desplat w Kształcie wody. Film del Toro balansuje na granicach w ogóle niepasujących do siebie wątków/motywów/gatunków, ale dzięki sprawnej ręce reżysera oraz właśnie płynnie przechodzącej między skrajnościami, ale konsekwentnej poprzez podkreślanie baśniowości historii, ścieżce muzycznej, zachowuje wewnętrzną spójność, przy tym zachwycając bogactwem różnorodności.
7. PIOSENKA
A więc po kolei. O ile sam film Mudbound (2017, reż. Dee Rees) to całkiem niezłe kino, o tyle piosenka, mimo nawiązań do muzyki gospel, popada w manierę popowego efekciarstwa. Jakoś w ogóle nie pasuje mi to do obrazu samego filmu, który zachwyca surowością i prostotą.
This Is Me wykorzystuje szarże wokalistki, ale w sposób znacznie bardziej przemyślany, nadając siły i energii słowom utworu.
Najlepiej wypada jednak chyba Mystery of Love Sufjana Stevensa, idealnie oddający melancholijny klimat Tamtych dni, tamtych nocy (2017, reż. Luca Guadagnino), bardzo subtelnie podsumowując cały film.
8. FILM ANIMOWANY
Największy problem w tej kategorii mam z Dzieciak rządzi (2017, reż. Tom McGrath), który z jednej strony jest naszpikowany kontekstami dla dorosłych widzów, z drugiej natomiast żarty i morały utrzymane są w tonie rozrywki dla dzieci. Mam wrażenie, że przez to jest to trochę film dla nikogo. Podobny problem mam zresztą z The Breadwinner (2017, reż. Nora Twomey), który zachowuje wydźwięk bajki dla dzieci, zarazem w bardzo bezpośredni sposób pokazując brutalność świata muzułmańskiego. Nie do końca przekonuje mnie również Fernando (2017, reż. Carlos Saldanha), który prezentuje się bardzo poprawnie, ale to kolejna wariacja tej samej opowieści o odkrywaniu siebie.
Nasz polski rodzynek w całej oscarowej stawce, czyli Twój Vincent (2017, reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman) zachwyca niesamowicie precyzyjnym, żmudnym konceptem, ale odstrasza infantylną fabułą. Pisałem o tym zresztą szerzej w recenzji samego filmu. Wydaje się więc, że Pixar w tym roku nie ma większych rywali, mimo że Coco (2017, reż. Lee Unkrich, Adrian Molina) to przykład doskonale znanej taktyki wytwórni w wyciskaniu łez poprzez historię, w której zostaje dokonana antropomorfizacja kolejnych części realnego świata. Tutaj jednak Pixar wziął na warsztat zmarłych i osobiście odczuwam pewien dyskomfort z takim potraktowaniem tego tematu. Z jednej strony szerzenie odpowiedzialności za pamięć o bliskich, którzy odeszli, jest godne pochwały, ale z drugiej, nadawanie im takiego stopnia sentymentalizmu jeszcze bardziej pobudza uczucie straty. A twórcy wręcz fetyszyzują tę potrzebę oddawania czci zmarłym... Mimo świetnej realizacji Coco wytworzył we mnie pewien dysonans.
9. FILM DOKUMENTALNY
Z ogromną ciekawością i niepokojem obserwuję wojenki kulturowe, które od paru lat toczą się w USA. Strong Island (2017, reż. Yance Ford) stara się poruszyć temat bezsensownej śmierci młodego czarnoskórego mężczyzny, którego sprawa została szybko zamieciona pod dywan. A przynajmniej taką interpretację systemowego rasizmu forsuje reżyser filmu, prywatnie spokrewniony ze zmarłym. Okazuje się bowiem, że mężczyzna był dość pokaźnej postury i wcześniej już napadł na człowieka, który później, przy drugim spotkaniu, podczas którego usłyszał kolejne groźby, śmiertelnie go postrzelił. Ława przysięgłych uznała, że działał on w samoobronie. Tymczasem reżyser miota się we własnych emocjach, wpisuje w opowieść historię niewolnictwa, która miała wytworzyć uprzedzenia własnej rodziny względem białych, pojawia się nawet motyw jego własnych problemów z tożsamością. Yance Ford zmienił płeć, wcześniej był siostrą tragicznie zmarłego mężczyzny, którego w filmie stara się - nomen omen - wybielić, przedstawić z jak najlepszej strony, całkowicie gubiąc się w historii i w sposób niezamierzony podkreślając nieprzekonujący wydźwięk własnych konkluzji. Reżyserowi wyraźnie brakuje dystansu, co widać również w niezgrabnej warstwie narracyjnej, do znudzenia powtarzającej wcześniejsze myśli. Rozumiem wewnętrzną potrzebę wyrażenia własnych uczuć i, mimo fatalnej reżyserii, mogę w tym wymiarze zrozumieć ten film. Ale już wpisywanie go w dyskusję o systemowym rasizmie, co widać choćby po reakcjach zachwyconych Strong Island amerykańskich krytyków, jest ogromnym błędem. Szczególnie, gdy sam film prezentuje się szalenie mizernie.
Znacznie lepiej prezentuje się reszta stawki. Abacus: Small Enough to Jail (2016, reż. Steve James) to niemalże rzeczywista wersja klasycznego To wspaniałe życie (1946, reż. Frank Capra). Dokument opowiada historię niewielkiego banku z samego centrum Chinatown, z którego próbowano zrobić kozła ofiarnego wielkiego kryzysu gospodarczego 2008 r. Głośne Ostatni w Aleppo (2017, reż. Firas Fayyad) w bardzo przejmujący sposób przedstawia sytuację w ogarniętej wojną Syrii i życie tych, którzy pozostali w samym sercu walk. Ikar (2017, reż. Bryan Fogel) to już natomiast film w jakiś sposób legendarny, ukazujący haniebny proceder systemowego stosowania dopingu przez sportowców rosyjskich. Zaczyna się zupełnie jak Super Size Me (2004, reż. Morgan Spurlock). Reżyser chce się przekonać, jak dokładnie doping wpływa na organizm człowieka. Z czasem jednak przeradza się w thriller z bardzo specyficznym, śmieszno-tragicznym byłym dyrektorem rosyjskiego laboratorium antydopingowego, Grigorijem Rodczenko w roli głównej. Fogel z samego centrum wydarzeń opowiada o jednym z największych skandali dopingowych w historii sportu.
Moim zdaniem najlepszym filmem jest jednak niesamowity fajerwerk Agnes Vardy i artysty JR. Visages, villages (2017) to utrzymana w duchu nowej fali, bazująca na energii kina francuskiego lat 60., opowieść o zwyczajnych ludziach, która zderza witalność nowego z melancholią starego. Film jawnie bawi się swoją formą, kontekstami, intertekstualnością. Jeśli to rzeczywiście ostatnie dzieło Vardy, to wybitna reżyserka kończy karierę z mocnym przytupem, podsumowującym całą jej twórczość.
10. CHARAKTERYZACJA
Zwycięzca może być tylko jeden, czyli Czas mroku (2017, reż. Joe Wright) z wyśmienitą charakteryzacją, która mimo sporej objętości, zachowuje subtelność, pomagając Oldmanowi w przemianie w Churchilla. Zaskakująco dobrze charakteryzacja prezentowała się także w Cudownym chłopaku (2017, reż. Stephen Chbosky), urealniając tę deformację twarzy tytułowego bohatera w całkiem zgrabnej mimo przelewającej się słodkości historii o radzeniu sobie z odmiennością. Oczywiście trudno też coś zarzucić Powiernikowi królowej (2017, reż. Stephen Frears), który kuleje raczej w niezgranie moralizatorskiej fabule.
11. KOSTIUMY
Za słabą jakość filmu na wstępie dyskwalifikuję Piękną i Bestię (2017, reż. Bill Condon). Disney cały czas myśli, że ta nostalgia wystarczy. Ale jak odziewasz w te przepiękne, baśniowe kostiumy totalnego aktorskiego pieńka w postaci Emmy Watson, to nie spodziewaj się wielkiego sukcesu. Wydaje się, że największe szanse na statuetkę w tej kategorii ma Nić widmo, która czerpie z tego światka mody (główny bohater jest przecież projektantem i krawcem) i w surowym stylu Andersona odkrywa oblicza trendów Londynu lat 50.
12. SCENOGRAFIA
W przypadku Pięknej i Bestii jest to kazus identyczny do tego we wcześniejszej kategorii. Natomiast zarówno Czas mroku jak i Dunkierka również dzięki dopracowanej scenografii bardzo przekonująco przenoszą widza w czasy II wojny światowej. Szczególnie film Wrighta ma tu sporo do zaoferowania, bo z jednej strony ukazuje przestronne pomieszczenia domu Churchilla, a z drugiej strony zamyka go w nieprzyjemnych, ciasnych podziemnych bunkrach. Blade Runner 2049 obrał taktykę minimalistycznego futuryzmu, który doskonale podkreśla wydźwięk filmu i wyobcowanie bohaterów. Roli faworyta upatruję jednak w Kształcie wody, gdzie ta scenografia w każdej lokacji bardzo precyzyjnie buduje przestrzeń gatunkową, podkreślając emocje, które w danym momencie chce wywoływać reżyser, np. zimne, przestrzenne, pełne zakamarków pomieszczenie, w którym przetrzymywane jest monstrum.
Akurat kategorie techniczne na Oscarach to niemal bezwzględnie zawsze najwyższy poziom. Dlatego tak ważne jest w nich nowatorstwo i wpływ danej dziedziny na sam film. Mamy więc Ostatniego Jedi (2017, reż. Rian Johnson) z podkreślającą przewrotność fabuły ścieżką dźwiękową, Blade Runnera 2049 (2017, reż. Denis Villeneuve), który zachwyca całą paletą futurystycznych dźwięków i Baby Driver (2017, reż. Edgar Wright), gdzie brzmienie jest kluczowe dla całego flow filmu. W Kształcie wody (2017, reż. Guillermo del Toro) natomiast to bogactwo odgłosów dopełnia wielowątkowość historii. Moim zdaniem najbardziej wyróżnia się jednak Dunkierka (2017, reż. Christopher Nolan), w której ten dźwięk staje się nieodłącznym towarzyszem oczekiwania, każdy najdrobniejszy odgłos buduje klimat historii, co znajduje dodatkowe podkreślenie przez wprowadzone brzemienie tykającego zegara.
5. MONTAŻ DŹWIĘKU
Praktycznie powtórzenie wcześniejszej kategorii. Tym razem liczy się jednak rytm, jaki dźwięk nadaje filmowi. I tutaj znowu zachwyca Dunkierka, w której konstrukcja całej historii wiąże się bardzo ściśle z montażem w ogóle i sposobem konstruowania przez niego rzeczywistości filmowej. Również na poziomie brzmienia, które cały czas nieoczekiwanie zaskakują bohaterów. Jest jednak jeden film, który wręcz w całości opiera się na niezwykle precyzyjnym montażu dźwięku. Chodzi oczywiście o Baby Driver, filmie-teledysku, niezwykłym przykładzie kina atrakcji, skupionym na dostarczaniu widzom efektownych bodźców, które swoją spójność zachowują właśnie dzięki warstwie dźwiękowej, wpływającej na narrację filmu, nieodłącznie związanej z bardzo energicznym rytmem opowiadanej historii. Mam sporo zastrzeżeń co do logiki wykreowanego przez Wrighta świata, ale pod względem konceptu zbudowania jego koherentności na brzmieniu, jest to prawdziwy majstersztyk.
6. MUZYKA
John Williams już chyba zawsze, bezwzględnie na inne czynniki, będzie dostawał nominację za muzykę do Gwiezdnych wojen. Przy okazji, warto zwrócić uwagę na innego stałego bywalca Oscarów, czyli Hansa Zimmera, który w ostatnich latach z tymi powtarzalnymi bardzo mocnymi akcentami instrumentów dętych, stawał się już karykaturą samego siebie. W Dunkierce pokazał natomiast nieco stonowaną odsłonę, zdecydowanie lepiej pasującą do kameralnego wydźwięku opowieści.
Fantastycznie brzmi budująca melodramatyzm opowieści, ale zarazem wprowadzająca nuty niepewność ścieżka do Nici widmo (2017, reż. Paul Thomas Anderson) w wykonaniu Johnny'ego Greenwooda, gitarzysty Radiohead, stałego współpracownika PTA. Równie udanie klimat Trzech billboardów za Ebbing, Missour (2017, reż. Martin McDonagh) podkreśla świetny, zapadający w pamięć, inspirowany tradycją południa soundtrack Cartera Burdwella, nominowanego do Oscarów zaledwie drugi raz (wcześniej za Carol, 2016, reż. Todd Haynes).
Największe pole do popisu miał chyba jednak Alexandre Desplat w Kształcie wody. Film del Toro balansuje na granicach w ogóle niepasujących do siebie wątków/motywów/gatunków, ale dzięki sprawnej ręce reżysera oraz właśnie płynnie przechodzącej między skrajnościami, ale konsekwentnej poprzez podkreślanie baśniowości historii, ścieżce muzycznej, zachowuje wewnętrzną spójność, przy tym zachwycając bogactwem różnorodności.
7. PIOSENKA
A więc po kolei. O ile sam film Mudbound (2017, reż. Dee Rees) to całkiem niezłe kino, o tyle piosenka, mimo nawiązań do muzyki gospel, popada w manierę popowego efekciarstwa. Jakoś w ogóle nie pasuje mi to do obrazu samego filmu, który zachwyca surowością i prostotą.
W przypadku Stand Up For Something z Marshalla (2017, reż. Reginald Hudlin) największą zaletą jest fantastyczny głos Andry Day, chociaż jej szarże również przybliżają utwór do powtarzalnych hitów radiowych, szczególnie dodając do tego wymowny, ale szalenie prosty tekst.
This Is Me wykorzystuje szarże wokalistki, ale w sposób znacznie bardziej przemyślany, nadając siły i energii słowom utworu.
Zawsze zwracam jednak szczególną uwagę na tekst i sposób przekazania go w piosence. To całkiem udanie spaja się w Remember Me, które w niezwykle piękny sposób opisuje potrzebę kultywowania pamięci, która jako jedyna może przechować uczucia.
Najlepiej wypada jednak chyba Mystery of Love Sufjana Stevensa, idealnie oddający melancholijny klimat Tamtych dni, tamtych nocy (2017, reż. Luca Guadagnino), bardzo subtelnie podsumowując cały film.
Największy problem w tej kategorii mam z Dzieciak rządzi (2017, reż. Tom McGrath), który z jednej strony jest naszpikowany kontekstami dla dorosłych widzów, z drugiej natomiast żarty i morały utrzymane są w tonie rozrywki dla dzieci. Mam wrażenie, że przez to jest to trochę film dla nikogo. Podobny problem mam zresztą z The Breadwinner (2017, reż. Nora Twomey), który zachowuje wydźwięk bajki dla dzieci, zarazem w bardzo bezpośredni sposób pokazując brutalność świata muzułmańskiego. Nie do końca przekonuje mnie również Fernando (2017, reż. Carlos Saldanha), który prezentuje się bardzo poprawnie, ale to kolejna wariacja tej samej opowieści o odkrywaniu siebie.
Nasz polski rodzynek w całej oscarowej stawce, czyli Twój Vincent (2017, reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman) zachwyca niesamowicie precyzyjnym, żmudnym konceptem, ale odstrasza infantylną fabułą. Pisałem o tym zresztą szerzej w recenzji samego filmu. Wydaje się więc, że Pixar w tym roku nie ma większych rywali, mimo że Coco (2017, reż. Lee Unkrich, Adrian Molina) to przykład doskonale znanej taktyki wytwórni w wyciskaniu łez poprzez historię, w której zostaje dokonana antropomorfizacja kolejnych części realnego świata. Tutaj jednak Pixar wziął na warsztat zmarłych i osobiście odczuwam pewien dyskomfort z takim potraktowaniem tego tematu. Z jednej strony szerzenie odpowiedzialności za pamięć o bliskich, którzy odeszli, jest godne pochwały, ale z drugiej, nadawanie im takiego stopnia sentymentalizmu jeszcze bardziej pobudza uczucie straty. A twórcy wręcz fetyszyzują tę potrzebę oddawania czci zmarłym... Mimo świetnej realizacji Coco wytworzył we mnie pewien dysonans.
9. FILM DOKUMENTALNY
Z ogromną ciekawością i niepokojem obserwuję wojenki kulturowe, które od paru lat toczą się w USA. Strong Island (2017, reż. Yance Ford) stara się poruszyć temat bezsensownej śmierci młodego czarnoskórego mężczyzny, którego sprawa została szybko zamieciona pod dywan. A przynajmniej taką interpretację systemowego rasizmu forsuje reżyser filmu, prywatnie spokrewniony ze zmarłym. Okazuje się bowiem, że mężczyzna był dość pokaźnej postury i wcześniej już napadł na człowieka, który później, przy drugim spotkaniu, podczas którego usłyszał kolejne groźby, śmiertelnie go postrzelił. Ława przysięgłych uznała, że działał on w samoobronie. Tymczasem reżyser miota się we własnych emocjach, wpisuje w opowieść historię niewolnictwa, która miała wytworzyć uprzedzenia własnej rodziny względem białych, pojawia się nawet motyw jego własnych problemów z tożsamością. Yance Ford zmienił płeć, wcześniej był siostrą tragicznie zmarłego mężczyzny, którego w filmie stara się - nomen omen - wybielić, przedstawić z jak najlepszej strony, całkowicie gubiąc się w historii i w sposób niezamierzony podkreślając nieprzekonujący wydźwięk własnych konkluzji. Reżyserowi wyraźnie brakuje dystansu, co widać również w niezgrabnej warstwie narracyjnej, do znudzenia powtarzającej wcześniejsze myśli. Rozumiem wewnętrzną potrzebę wyrażenia własnych uczuć i, mimo fatalnej reżyserii, mogę w tym wymiarze zrozumieć ten film. Ale już wpisywanie go w dyskusję o systemowym rasizmie, co widać choćby po reakcjach zachwyconych Strong Island amerykańskich krytyków, jest ogromnym błędem. Szczególnie, gdy sam film prezentuje się szalenie mizernie.
Znacznie lepiej prezentuje się reszta stawki. Abacus: Small Enough to Jail (2016, reż. Steve James) to niemalże rzeczywista wersja klasycznego To wspaniałe życie (1946, reż. Frank Capra). Dokument opowiada historię niewielkiego banku z samego centrum Chinatown, z którego próbowano zrobić kozła ofiarnego wielkiego kryzysu gospodarczego 2008 r. Głośne Ostatni w Aleppo (2017, reż. Firas Fayyad) w bardzo przejmujący sposób przedstawia sytuację w ogarniętej wojną Syrii i życie tych, którzy pozostali w samym sercu walk. Ikar (2017, reż. Bryan Fogel) to już natomiast film w jakiś sposób legendarny, ukazujący haniebny proceder systemowego stosowania dopingu przez sportowców rosyjskich. Zaczyna się zupełnie jak Super Size Me (2004, reż. Morgan Spurlock). Reżyser chce się przekonać, jak dokładnie doping wpływa na organizm człowieka. Z czasem jednak przeradza się w thriller z bardzo specyficznym, śmieszno-tragicznym byłym dyrektorem rosyjskiego laboratorium antydopingowego, Grigorijem Rodczenko w roli głównej. Fogel z samego centrum wydarzeń opowiada o jednym z największych skandali dopingowych w historii sportu.
Moim zdaniem najlepszym filmem jest jednak niesamowity fajerwerk Agnes Vardy i artysty JR. Visages, villages (2017) to utrzymana w duchu nowej fali, bazująca na energii kina francuskiego lat 60., opowieść o zwyczajnych ludziach, która zderza witalność nowego z melancholią starego. Film jawnie bawi się swoją formą, kontekstami, intertekstualnością. Jeśli to rzeczywiście ostatnie dzieło Vardy, to wybitna reżyserka kończy karierę z mocnym przytupem, podsumowującym całą jej twórczość.
10. CHARAKTERYZACJA
Zwycięzca może być tylko jeden, czyli Czas mroku (2017, reż. Joe Wright) z wyśmienitą charakteryzacją, która mimo sporej objętości, zachowuje subtelność, pomagając Oldmanowi w przemianie w Churchilla. Zaskakująco dobrze charakteryzacja prezentowała się także w Cudownym chłopaku (2017, reż. Stephen Chbosky), urealniając tę deformację twarzy tytułowego bohatera w całkiem zgrabnej mimo przelewającej się słodkości historii o radzeniu sobie z odmiennością. Oczywiście trudno też coś zarzucić Powiernikowi królowej (2017, reż. Stephen Frears), który kuleje raczej w niezgranie moralizatorskiej fabule.
11. KOSTIUMY
Za słabą jakość filmu na wstępie dyskwalifikuję Piękną i Bestię (2017, reż. Bill Condon). Disney cały czas myśli, że ta nostalgia wystarczy. Ale jak odziewasz w te przepiękne, baśniowe kostiumy totalnego aktorskiego pieńka w postaci Emmy Watson, to nie spodziewaj się wielkiego sukcesu. Wydaje się, że największe szanse na statuetkę w tej kategorii ma Nić widmo, która czerpie z tego światka mody (główny bohater jest przecież projektantem i krawcem) i w surowym stylu Andersona odkrywa oblicza trendów Londynu lat 50.
12. SCENOGRAFIA
W przypadku Pięknej i Bestii jest to kazus identyczny do tego we wcześniejszej kategorii. Natomiast zarówno Czas mroku jak i Dunkierka również dzięki dopracowanej scenografii bardzo przekonująco przenoszą widza w czasy II wojny światowej. Szczególnie film Wrighta ma tu sporo do zaoferowania, bo z jednej strony ukazuje przestronne pomieszczenia domu Churchilla, a z drugiej strony zamyka go w nieprzyjemnych, ciasnych podziemnych bunkrach. Blade Runner 2049 obrał taktykę minimalistycznego futuryzmu, który doskonale podkreśla wydźwięk filmu i wyobcowanie bohaterów. Roli faworyta upatruję jednak w Kształcie wody, gdzie ta scenografia w każdej lokacji bardzo precyzyjnie buduje przestrzeń gatunkową, podkreślając emocje, które w danym momencie chce wywoływać reżyser, np. zimne, przestrzenne, pełne zakamarków pomieszczenie, w którym przetrzymywane jest monstrum.
Zapraszam również do obejrzenia nieco szerszych wideo-recenzji
wszystkich kandydatów do miana najlepszego filmu:














Komentarze
Prześlij komentarz