Salander zamknięta w złotej klatce, czyli "Millennium" według Lagercrantza


Przez te wszystkie lata jakoś nigdy nie udało mi się sięgnąć po te niezwykle popularne, już niemal kultowe, szwedzkie kryminały Jo Nesbø czy Camilli Läckberg. Wyjątkiem był jednak cykl Millennium Stiega Larssona, który przez tygodnie pozostawał moim ulubionym czytadłem. Po przedwczesnej śmierci autora, próby kontynuowania serii podjął się David Lagercrantz. I niby wszystko jest na swoim miejscu, niby ciągle lektura upływa dość przyjemnie, ale jednak zdecydowanie brakuje tego energetycznego stylu Larssona.

"Mannen som sökte sin skugga" (2017, David Lagercrantz)

Do trylogii Millennium mam ogromny sentyment i wielka w tym zasługa samego Larssona. Jego żywy styl połączony z tętniącym i nastrojowym sposobem narracji sprawił, że nawet, wydawałoby się błahy opis śniadania, stał się integralną i emocjonującą częścią opowieści. W całym szafażu utrzymującego w napięciu kryminału autorowi udało się przemycić poważniejsze treści związane ze skrywanymi problemami społeczeństwa. Na wierzch tych sterylnych, zimnych skandynawskich krajobrazów Larsson wydobywał niepokojące nadużycia władzy i skrywającą się w cieniach przestępczość zorganizowaną. Demony, które w pozornej szwedzkiej utopii, nie powinny wszakże mieć miejsca. Przy czym, dzięki doskonałemu rzemiosłu autora, Millennium skupiało się na intrygującym, zaskakującym wątku kryminalnym, wszelkie poważniejsze treści skrywając w zmyślnych kontekstach historii.

Siłą trylogii Larssona były jednak przede wszystkim pełnokrwiste postacie. Na początku głównym bohaterem okazuje się Mikael Blomkvist, uznany dziennikarz śledczy, twórca tytułowego, popularnego czasopisma. Autorowi udało się uchwycić go na cienkiej granicy prawego, dobrodusznego, pełnego zaangażowania mężczyzny, który jednak czasami grzeszy niezdarnością oraz naiwną wiarą w utopijny system społeczno-polityczny. Z czasem postacią kluczową okazuje się Lisbeth Salander. Problematyczna, zbuntowana, ale przy tym szalenie inteligentna i uzdolniona młoda kobieta z przytupem weszła w przesiąknięty wonią męskich perfum światek literackich kryminałów. Przy tym wszystkim Larsson naznaczył bohaterkę dozą psychologicznej dziewczęcości, która idealnie balansuje pozorną fasadę jej wyrazistej, prowokującej osobowości.


Lisbeth Salander w dwóch brawurowych interpretacjach z całkiem przyjemnych ekranizacji.
Noomi Rapace (po lewej) i Rooney Mara (po prawej).

Lagercrantz przejął historię po wewnętrznie skończonej, acz w zakończeniu otwartej na kontynuację trylogii. Mógł więc z opowieścią zrobić wszystko. Wybrał jednak drogę zachowawczego powtarzania schematów. Przez to, w historii niby dzieje się dużo, czyta się ją dość płynnie, ale jakby zmierza ona donikąd. Również próba naśladowania Larssona nie wypada mu zbyt zgrabnie. Być może jest to kwestia tłumaczenia, ale jego styl wydaje się znacznie uboższy od autora oryginału. Widać to jednak nie tylko w formie, ale także w samej łopatologicznej treści. Na jednym z portali znalazłem idealne określenie taktyki pisarskiej Lagercranta, charakteryzującej ją jako "tautologię stosowaną". Polega ona na ubieraniu w inne słowa powtarzanych myśli i opisów. Widać to doskonale już na samym początku książki, w przedstawieniu sytuacji odsiadującej wyrok w więzieniu Salander. Larsson był fantastycznym rzemieślnikiem, nigdy nie pozwoliłby sobie na tak bijące po oczach grafomaństwo.

W zachowaniu ciągłej świeżości pomagał Millennium także ciągły, wielowarstwowy rozwój  licznych postaci. I o ile Lagercrantzowi udaje się dość płynnie wprowadzać nowych bohaterów, którzy rzeczywiście ciekawią, o tyle w przypadku głównych postaci zachowuje irytujące status quo. Do tego twórca kontynuacji nieznośnie spłaszcza zarówno Salander, jak i Blomkvista, którzy stają się niestrawnymi karykaturami samych siebie. Lisbeth została specyficznym geekiem, natomiast Mikael pełni rolę rozlazłego między śledztwem i romansami sidekicka. Lagercrantz stopniowo odziera więc Millennium z jego największej zalety, czyli niepowtarzalnych postaci, za które bardzo mocno trzymało się kciuki.

Jako oddzielna pozycja Mężczyzna, który gonił swój cień jest całkiem przyjemnym, aczkolwiek nieco bezmyślnym, kryminalnym czytadłem. W zestawieniu z całą serią, obie kontynuacje Lagercrantza (wcześniejsza część IV, Co nas nie zabije, prezentuje się w bardzo podobny sposób do najnowszej odsłony) wypadają jednak niesamowicie blado, sprawiając wrażenie niepotrzebnej (oczywiście z punktu widzenia czytelnika) eksploatacji kultowej serii. Być może więc sięgnę i po następny tom, ale raczej aby ostatecznie przekonać się, czy definitywnie porzucić coraz bardziej rozczarowującą kontynuację cyklu. Póki co Lagercrantz próbuje gonić cień Larssona, ale co chwilę potyka się o własne nogi.


Mężczyzna, który gonił swój cień
Mannen som sökte sin skugga, 2017, David Lagercrantz
Tłum. Maciej Muszalski, Wydawnictwo Czarna Owca


Komentarze