"Sprawa Chrystusa", czyli katolickiej krucjaty przeciw ateizmowi ciąg dalszy



Na ekrany polskich kin trafiła właśnie Sprawa Chrystusa (2017, reż. J. Gunn), która jest kolejnym odcinkiem katolickiej propagandy przeciwko ateizmowi w amerykańskim kinie. Trzeba przyznać, że filmowi Gunna daleko do nieznośnej łopatologii mizernego w wykonaniu Bóg nie umarł (2014, reż. H. Cronk). Mimo wszystko Sprawa Chrystusa zachowuje pasywno-agresywną retorykę wtłaczania ludziom do głowy agitacyjnych haseł.


"The Case for Christ" (2017, dir. J. Gunn)
W "Sprawie Chrystusa" twórcy odeszli od taktyki obalania chochoła ateizmu
na rzecz budowania pomnika katolicyzmu

Wyobraźmy sobie film o małżeństwie katolików. Zakochali się w sobie jeszcze w czasach młodzieńczych i mimo upływu lat ciągle darzą się tą samą dozą czułości i miłości, co kiedyś. On, Lee Strobel jest popularnym, odnoszącym sukcesy dziennikarzem w poczytnej gazecie, ona, Leslie - typową gospodynią domową. W tym sielankowym świecie pojawia się jeszcze dziecko, córka, która jest ostatecznym dopełnieniem ich szczęścia. Podczas rodzinnej kolacji w restauracji mało co nie dochodzi jednak do tragedii. Córka dławi się cukierkiem i jest bliska śmierci. W ostatniej chwili z ratunkiem dziecku przychodzi zbiegiem okoliczności będąca tam także pielęgniarka. Szybko okazuje się jednak, że kobieta jest także ateistką. Leslie postanawia podziękować pielęgniarce i stopniowo, dzięki jej argumentom, zaczyna fascynować się koncepcją braku boga. Lee nie może pogodzić się z nowym światopoglądem żony i postanawia, że ostatecznym uzasadnieniem wiary będzie udowodnienie nieścisłości w teorii ewolucji Darwina. Dziennikarz wyrusza więc na wielką krucjatę przeciwko ateizmowi, podczas której przekona się jednak, że niewiara ma w sobie znacznie więcej sensu, niż mogłoby się wydawać. Teraz wystarczy odwrócić zależności, małżeństwo Strobelów to ateiści, pielęgniarka Alfie jest tak naprawdę katoliczką, a śledztwo dziennikarza dotyczy zmartwychwstania Jezusa, a nie teorii Darwina, i mamy całą Sprawę Chrystusa, opartą na faktach historię nawrócenia Lee Strobela.

Zdecydowanym plusem filmu Gunna jest jakość jego wykonania. Na ekranie doskonale widać zainwestowane w produkcję pieniądze. Kostiumy, scenografia, nawet dobór całkiem dobrych aktorów - to zdecydowany wyróżnik w porównaniu z wcześniejszymi okropnie zrealizowanymi filmami tego typu. Dodatkowo, reżyser nie serwuje widzom sieczki w stylu niesławnego Bóg nie umarł, starając się raczej oprzeć katolicką retorykę na fabule, historii i emocjach, a nie ciągłym powtarzaniu utartych frazesów. To wszystko sprawia, że Sprawa Chrystusa z zewnątrz wcale nie wygląda tak źle, ale szczegółami opowieści ciągle popada w nieprzekonującą dla osoby zainteresowanej tematem, manipulacyjną polemikę.

"The Case for Christ" (2017, dir. J. Gunn)
Wbrew intencjom twórców, od pewnego momentu filmu Leslie zaczyna zachowywać się jak członkini sekty

W opisie pozwoliłem sobie odwrócić role katolicyzmu i ateizmu, żeby podkreślić kluczowy, w filmie jednak niepogłębiony wymiar skutków jakie niesie dla Lee przemiana Leslie. Wystarczy wyobrazić sobie życie z osobą, która po latach spędzonych razem, nagle, pod wpływem zewnętrznych czynników, zmienia swój cały światopogląd i przekonania o świecie. Co ważne, ta metamorfoza charakteru ma się nijak do wcześniej wyznawanych wartości. Trzeba przyznać, że poważny rozdźwięk w takiej sytuacji jest całkowicie uzasadniony. Reżyser wtłacza jednak bohatera w rolę obrażonego pana domu, który postanawia spać na kanapie i upijać się z rozgoryczenia. Inna sprawa, że w filmie Leslie wcale nie sprawia wrażenia sceptycznej ateistki, a raczej niepraktykującej katoliczki, która niezbyt interesowała się swoją religią i wpadła w wir miłości, podczas którego nigdy do głowy nie przyszła jej refleksja na temat własnej wiary.

Osobną sprawą są przedstawiane w filmie argumenty za wiarą w boga. W swoim śledztwie Lee skupia się tylko na postaci Jezusa i jego zmartwychwstaniu, dzięki czemu twórcom łatwo manipulować doborem faktów. Nie wiem tylko, czy autorzy zdawali sobie sprawę jak ironicznie w praktyce wypada zestawienie przekazów o Chrystusie z Iliadą Homera, która - nawet według samego filmu - również była pewną podstawą wiary starożytnych Greków. Wiary, która dzisiaj jest wszakże traktowana jako jakieś pierwotne, zacofane próby zrozumienia otaczającego świata. Są jednak w Sprawie Chrystusa dwa punkty całkowicie zafałszowujące retorykę filmu.

"The Case for Christ" (2017, dir. J. Gunn)
Twórcy filmu umiejętnie dobierają tylko te fakty, które potwierdzają założoną tezę

Pierwszym jest wizyta Lee u doświadczonej psycholog (Faye Dunaway), która dopytuje bohatera o relacje z ojcem i tłumaczy mu, że wszyscy wielcy ateiści w historii mieli "daddy issues". Brakuje tutaj wszakże refleksji, że właśnie ten sposób, tzn. poddanie w wątpliwość autorytetu, staje się zazwyczaj pierwszym krokiem przy wykształceniu indywidualnego krytycznego myślenia. A rodzice, jako osoby bezpośrednio związane, którym w dzieciństwie ufaliśmy bezgranicznie, stają się właśnie najlepszym obiektem buntu. Drugą wielką manipulacją jest ostatnia rozmowa Lee z przyjacielem, który doradza mu w sprawie śledztwa o Chrystusie. Mężczyzna jest dla bohatera tym cenniejszym podparciem, że sam miał podobne problemy z córką, która w pewnym momencie nawróciła się na katolicyzm. Wytwarza się więc przed widzem obraz niemal zorganizowanego ruchu przeciwko Kościołowi. Tym, co jednak przelewa czarę goryczy są słowa tegoż przyjaciela o niezbędności wiary nawet w ateizmie. "Wiara w boga, niewiara w boga - każda bazuje na akcie wiary". Wszakże nauka także wymaga przeświadczenia o zgodności faktów, prawda? Problem w tym, że w ogóle tak nie jest. Badania naukowe w żadnym razie nie zawłaszczają sobie przekonania o mówieniu na temat prawd absolutnych. Wręcz przeciwnie, naukowcy podkreślają, że wszystkie teorie mogą w pewnym momencie, np. poprzez udowodnienie prawdziwości innej, sprzecznej koncepcji, zostać obalone. I właśnie to szczere podejście do ewolucji jest siłą nauki samej w sobie.

I to nie jest wcale tak, że nie da się zrobić mądrego filmu o wierze. Wcale nie tak dawno mieliśmy przecież Ludzi Boga (2010, reż. X. Beauvois) i znakomity serial Młody papież (2016, reż. P. Sorrentino). Aby mówić o tym temacie rzetelnie potrzeba jednak szczerości, otwartości i zrozumienia czasów współczesnych. Tymczasem Sprawa Chrystusa jest przyjemnym do oglądania, ale jednak tylko zbiorem często irytujących, powtarzalnych frazesów.


Sprawa Chrystusa
The Case of Christ (2017, reż. Jon Gunn)


Komentarze