Kolejny "Obcy" bez Obcego? Ridley Scott największy problem widzi w ksenomorfie...


W wywiadzie dla "The Hollywood Reporter" Ridley Scott stwierdził, że postać ksenomorfa znajduje się już praktycznie na wyczerpaniu, nawiązując do kasowej porażki Obcego: Przymierze (2017) i między słowami sugerując, że ludziom postać Obcego się przejadła. Mam wrażenie, że twórca kultowych serii science fiction  w ogóle nie rozumie jednak przyczyny swoich ostatnich porażek.


Kto właściwie jest winny temu, że jaja Obcego przestają lśnić złotem?


"Do Przymierza podchodziliśmy z założeniem przeprowadzenia ewolucji
w uniwersum Obcego. Osobiście uważam, że postać bestii jest na wykończeniu.
Musimy wyjść z czymś innym. Musimy ją zastąpić."


Wideo z pełnym wywiadem Ridley'a Scotta dla "The Hollywood Reporter",
link do YouTube (data dostępu: 15.11.2017).

Fanów Prometeusza (2012) uprzedzam, że w żaden sposób nie dam się przekonać do tego filmu. Oglądałem go dwa razy. Po pierwszym podejściu po prostu nie mogłem uwierzyć i później jeszcze przez tydzień przypominałem sobie absurdy jego fabuły. No ale z czasem człowiek zapomina, stwierdza, że akurat mógł mieć wtedy gorszy dzień i ostatecznie daje drugą szansę. Tym razem jednak zdumienie zastąpiły salwy śmiechu.

Po prostu nie rozumiem jak wielkie trzeba mieć ego, żeby tak słaby horror podbudować mitologią, która domniemanie miała dorównać Odysei kosmicznej (1968, reż. S. Kubrick). Tym bardziej przy tak skrajnie głupich i infantylnych bohaterach-marionetkach, zawsze podejmujących najgorsze możliwe decyzje, którzy są tam tylko po to, by mieć jakąkolwiek motywację dla postępu niespójnej fabuły. Przez to Prometeuszowi bliżej do włoskich podróbek amerykańskich hitów z lat 80., niż do nawet najgorszej, czwartej części Obcego.

Pamiętam, że znalazłem kiedyś na Filmwebie komentarz, będący praktycznie złożoną, wielostronicową (sic!) analizą porażki Scotta (niestety, nie mogłem go już później znaleźć...). Według autora opinii, podstawowym problemem reżysera było myślenie obrazem. Tzn. Scott coś już sobie wyobraził i później, mimo rosnącej absurdalności fabuły, nie był w stanie z tych pomysłów zrezygnować. I tak: Obcy potrzebował ofiary, więc reżyser położył mu na tacy naukowca, speca od mapowania terenu, który gubi się w tunelach i stwierdza, że to najlepszy czas i miejsce na... spalenie jointa. Scott miał jednak na tyle przyzwoitości, że czasami podrzucał jakieś mechaniczne, pobieżne wymówki idiotycznych rozwiązań, ale przy tak bezmyślnych, że wręcz antypatycznych postaciach nie da się zbudować koherentnego świata, nie mówiąc już o jakimś klimacie czy suspensie historii.

Powyżej bezbłędna parodia nonsensów Prometeusza w wykonaniu HISHE.

Podobnie sprawa ma się właśnie z Obcym: Przymierze, który zawodzi w bardzo podobny sposób. Film ten również znajduje się w rozkroku między kinem grozy i teoretycznie głębokim science fiction, tym razem o Davidzie, czyli rodzącej się potędze sztucznej inteligencji. To zestawienie jednak znów nie działa, ponieważ i tutaj mamy do czynienia z pretekstową fabułą, która miewa pojedyncze przebłyski, ale w ostateczności pozostaje kolejną pozbawioną logiki i klimatu zapowiedzią następnej części. I to właśnie ta taktyka produkcyjna zniechęca i nuży. Problemem wcale nie jest uwielbiany przez fanów horrorów ksenomorf, którego powrotu wręcz oczekiwali.

Sporym plusem jest świadomość Scotta w sprawie konieczności ewolucji pewnych założeń obranej przez niego historii. To miła odmiana od dominującej w Hollywood praktyki powtarzania do porzygu sprawdzonej formuły, która z czasem staje się całkowicie nieprzyswajalna. I właśnie ta ciągła transformacja cyklu Obcego była jego największą siłą. Po przemyślanym horrorze science fiction Scotta powstały kontynuacje całkiem inne, ale zachowujące klimat serii. James Cameron poszedł w stronę kina akcji (Obcy - decydujące starcie, 1986), a David Fincher - thrillera (Obcy 3, 1992). Nawet najgorzej oceniany Obcy: Przebudzenie (1997) w reżyserii Jeana-Pierre'a Jeuneta i ze scenariuszem Jossa Whedona był odbiciem wyrazistej pomysłowości twórców. Tymczasem Scott wrócił po latach do swojej kultowej serii i sukcesywnie usuwa na drugi plan jego kluczową, uwielbianą przez fanów horrorów postać potwora. Zdecydowanie nie tędy droga.

Komentarze