Francja nie za bardzo może w kosmos, czyli "Valerian i Miasto Tysiąca Planet"


Najnowsza superprodukcja Luca Bessona to chaotyczny miszmasz popularnych amerykańskich hitów science fiction. Kluczowym wyróżnikiem filmu mieli być jednak główni bohaterowie w wątku "will they/won't they". Po seansie zostaje wszakże tylko zasadne pytanie o talent dwójki aktorów.


Valerian i Miasto Tysiąca Planet (2017) w rolę tytułową wcielił się Dane DeHaan, pamiętny Andrew z Kroniki (2012, reż. J. Tank) i James Dean (tak, TEN Jimmy Dean!) z niestety szalenie przeciętnego Life (2015, reż. A. Corbijn). DeHaan jest jednym z ciekawszych aktorów młodego pokolenia (aktualnie ma 31 lat). Jego młodzieńcza uroda zapewnia mu role we wszelkiej maści produkcjach dedykowanych młodzieży. Problem w tym, że nijak do filmu Bessona nie pasował. Kosmiczny agent Valerian w samym założeniu scenariusza ma być twardym, doświadczonym specjalistą od zadań specjalnych, a do tego czarującym uwodzicielem. Żadna z tych cech nijak nie pasuje aktorowi, również ze względu na jego lichą fizyczność. Bardzo wyraźnie widać, że DeHaan mechanicznie odgrywa swoją rolę. Zauważalnie dobry warsztat pozwala mu na zaledwie ukrycie swojej niezręczności za powtarzalną fasadą pseudo-twardziela z chrypką. Jeszcze gorzej sprawa wygląda jednak z jego ekranową partnerką.

Cara Delevingne dość szybko stała się rozpoznawalną ikoną mody. Pozwoliła jej na to specyficzna i wyrazista uroda, w tym przede wszystkim zadziorny nos podkreślający wpadające w odcień niebieskiego zielone oczy. Szybko zaczęła być również rozchwytywana w Hollywood. Im więcej jednak dostaje czasu ekranowego, tym bardziej udowadnia, jak wiele brakuje jej do miana aktorki. Już w Legionie samobójców (2016, reż. David Ayer) zawiodła jako June/Enchantress. Nie musiała dużo grać, wszakże było to i tak marne uniwersum filmowego DC była na wyraźnym drugim planie i wystarczyło nieco warsztatu, aby stworzyć wyrazistą postać. Zamiast tego mieliśmy jednak festiwal zagubionego, beznamiętnego wyrazu twarzy modelki.

"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)
Ani DeHaan, ani Delevingne nie sprawdzają się w swoich rolach, chociaż z całkowicie różnych powodów

W Valerianie... Delevingne dostała jeszcze większą rolę. Postać Laureline, partnerki Valeriana oraz obiektu jego westchnień, znajduje się na granicy przeciwstawnych wartości. Z jednej strony powinna być doskonale wyszkoloną, inteligentną agentką, która w razie potrzeby ratuje skórę bohaterowi. Z drugiej natomiast, paradoksalnie, powinna delikatnie emanować dziewczęcą wrażliwością, która pozwoliłaby  jej przyjmować rolę klasycznej damy w opałach bez zaburzania tego silnego charakteru. Delevingne zawodzi jednak na całej linii. Jej postać popada w przeciwstawne skrajności, przez co irytuje niezdecydowaniem. Przez to również flirt z bohaterem wypada całkowicie nieprzekonująco. "Will they/won't they" działa tylko wtedy, gdy widz może odczuć jakąś iskrę między postaciami. A ta w Valerianie... jest kompletnie wymuszona.

Niezręczność między bohaterami Besson próbuje przykryć wartką akcją. Jestem pewien, że tym z was, którzy mieli okazję zobaczyć ten film, przy poszczególnych scenach przebiegały myśli: "Zaraz, zaraz, z czymś to kojarzę...". Francuski twórca prowadzi historię całkiem zgrabnie, mimo pewnych nielogiczności i nieścisłości, posiłkując się przy tym całym szafażem klasyków/superprodukcji science fiction.

Sama historia agentów przemierzających galaktykę w celu utrzymania w niej porządku, podlegających jakiejś skonsolidowanej, ogromnej agencji rządowej, przypomina Star Treka. Do tego beztroski Valerian ma w sobie wiele z głównego bohatera kultowej serii, Jamesa T. Kirka (chociaż oczywiście DeHaanowi daleko do ekscentryzmu Williama Shatnera).


"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)
"Kosmos, ostateczna granica. Oto wędrówki statku kosmicznego Enterprise..."

Również drugi kluczowy wątek filmu nasuwa wyraźne skojarzenia. Planeta humanoidalnych kosmitów, istny raj na Ziemi w galaktyce, zostaje doszczętnie zniszczona przez wojnę rozpętaną przez ludzi. Zresztą już samą formą wyglądu dotknięci niespodziewaną apokalipsą tubylcy przypominają Na'vich z Avatara (2009, reż. J. Cameron).



"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)
Mimo wszystko Neytiri z Avatara nie powinna czuć się zagrożona jako kosmiczna ulubienica cosplayerek

Do tego wszystkiego dochodzą dziesiątki ujęć i rozwiązań fabularnych przypominających te z Gwiezdnych wojen.


"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. Luc Besson)
Han Solo i księżniczka Leia w ostatniej chwili uciekają przed zabójczym Sarlaccem,
Tatooine, dawno, dawno temu w odległej galaktyce (koloryzowane) 

"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)
Zagubione ujęcie Hana Solo szantażującego Jabbę Hutta,
Tatooine, dawno, dawno temu w odległej galaktyce (koloryzowane)

"Valerian an the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)
Tajny agent Sithów Jar-Jar Binks ratuje nieudolnych Jedi, Qui-Gon Jina i Obi-Wana Kenobiego,
aby mogli oni w przyszłości przyczynić się do upadku Republiki,
Naboo, dawno, dawno temu w odległej galaktyce (koloryzowane)

Dodajmy do tego jeszcze choćby Robaki z Facetów w czerni (1997, reż. B. Sonnenfeld)

"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)

i kryjące się za dziwną "zasłoną", potencjalnie niebezpieczne obce formy życia z Nowego początku (2016, reż. D. Villeneuve).


"Valerian and the City of a Thousand Planets" (2017, dir. L. Besson)


W sumie to można tak praktycznie kadr po kadrze...

Tak, wiem doskonale, że Valerian... oparty jest na komiksie, którego początki sięgają jeszcze lat 60. Film powstał już jednak w pewnym kontekście XXI w. I wcale nie chodzi o to, że ten postmodernistyczny kolaż sam w sobie jest czymś złym czy nagannym. Aby jednak nabrał on sensu Besson powinien go naznaczyć jakąś dozą wyjątkowości, czymś co wyróżniłoby film na tle innych. Przekonują o tym choćby zaskakująco przyjemni Strażnicy Galaktyki, którzy bawią się konwencją i klimatem akcyjniaków science fiction. Tymczasem Valerian... jest irytująco odtwórczy w wizualizacjach oraz rozwiązaniach fabularnych (tajemnica czarnego charakteru wyjaśnia się już po jego pierwszym pojawieniu się na ekranie...). I mimo mądrego, będącego bardzo na czasie, przesłania o horrorze wojny i braniu odpowiedzialności za jej skutki, sam film szybko popada w niepamięć. Wracam więc do oczekiwania na kolejnych Strażników Galaktyki i rozwiązania autentycznie frapującego "will they/won't they".



Valerian i Miasto Tysiąca Planet
Valerian and the City of a Thousand Planets, 2017, reż. Luc Besson





Komentarze