Co z tą "Ligą Sprawiedliwości"?


Wszelkie wymówki się już skończyły. DC nie może liczyć na dalszą taryfę ulgową, że dopiero zaczynają, że rozwijają postacie, że rozbudowują uniwersum. Liga Sprawiedliwości (2017, reż. Z. Snyder) musiała stać się podsumowaniem dotychczasowej strategii wytwórni. Tak więc, czy DC w końcu dorównało Marvelowi?

Nie.

Po prostu - nie.

Myśleliście, że będzie inaczej? Mieliście w ogóle jakiekolwiek nadzieje? Jakie szanse mógł mieć utyty Batman w pojedynku z umięśnionym Kapitanem Ameryką?

A teraz będzie już na poważnie. Dlaczego DC ciągle jedzie z zaciągniętym ręcznym?

"Justice League" (2017, dir. Z. Snyder)
Kolejne wtopy DC stają się już nużąco nieśmieszne.
Ale właściwie dlaczego to uniwersum nie działa?


Mam wrażenie, że ludzie już zapomnieli, jak słabe i wtórne były pierwsze filmy Marvela. Niemal każdy z nich popadał w formę przesiąkniętego chaosem i nielogicznościami akcyjniaka. Marvel miał jednak to szczęście, że idealnie wpisał się w potrzeby widowni, która wiernie trwała w oczekiwaniu na Avengersów (2012, reż. J. Whedon). Ponadto te pierwsze filmy, mimo że niezbyt jakościowe, budowały postacie na tyle, aby móc się z nimi w jakiś sposób związać. Dla przykładu, tytułowy bohater Thora (2011, reż. K. Branagh) był strasznie męczący, a cały film niósł na plecach niezmordowany Tom Hiddleston w świetnej roli zaskakującego i przewrotnego Lokiego. Oglądając niedawno Thor: Ragnarok (2017, reż. T. Waititi) można jednak doskonale dostrzec ogromny rozwój postaci i ewolucyjnego podejścia twórców. DC, spóźnione o dobre 5 lat, nie dało tyle czasu swoim bohaterom, niemal od razu wrzucając ich na głęboką wodę, zapominając przy tym, że nie każda z postaci pływa jak Aquaman.

Liga Sprawiedliwości zaczyna się tam, gdzie pozostaliśmy po słabiusieńkim Batman vs. Superman: Świt sprawiedliwości (2016, reż. Z. Snyder). Śmierć Supermana sprawiła, że kosmiczni najeźdźcy zaczęli dostrzegać szansę na zawładnięcie Ziemią. Bruce Wayne postanawia więc zebrać grupę superbohaterów, która miałaby zmierzyć się z ewentualnym niebezpieczeństwem. A wszystko wskazuje, że nadchodzi ono wielkimi krokami. Pierwszym pretendentem do walki o panowanie nad naszą planetą staje się Steppenwolf, jeden z nowych bogów. Przed laty został on uwięziony przez koalicję Amazonek, Atlantydów i ludzi. Teraz, wyczuwając słabość Ziemian po śmierci Kryptończyka, uciekł ze swojego więzienia i dąży do odzyskania trzech MotherBoxów, które w połączeniu stanowią podstawę jego ogromnej potęgi. Brzmi znajomo?


"Justice League" (2017, dir. Z. Snyder)
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę


W pewnym momencie miałem wrażenie, że oglądam jakąś absurdalną, superbohaterską wariację na temat Władcy Pierścieni. Ba! W filmie jest scena, w której Wonder Woman używa swojego lassa, jako żywo przypominającego bicz Balroga, do ściągnięcia w dół trzymającego się krańca podłoża Steppenwolfa.


Ostatecznie do Batmana i jego Drużyny Pierścienia Ligi Sprawiedliwości przyłączają się Wonder Woman, Flash, Cyborg i w końcu Aquaman. Co ważne, dla ostatniej trójki jest to pierwsze poważniejsze pojawienie się na ekranie w uniwersum DC. Nie ma sensu przecież liczyć półminutowych wstawek a'la początki Marvela z poprzednich filmów. Co jednak interesujące, wypada to całkiem nieźle. Cyborg ukazany nam zostaje jako młody chłopak, który ciągle jest rozgoryczony po wypadku w laboratorium i dopiero ujawnia swoje niepewne, zdradliwe moce. Aquaman to natomiast trzymający się na uboczu twardziel, stopniowo odkrywający czekające przeznaczenie. Zdecydowanie najgorzej w tym zestawieniu wypada Flash, którego twórcy ograniczyli do miana przejaskrawionego comic reliefu, w praktyce pełniącego rolę niedoświadczonego Spider-Mana z Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów (2016, reż. A. Russo, J. Russo). To pokazuje jak ogromna siła leży w postaciach, które ciągle pozostają jednak skrajnie niewykorzystane. Jak prezentuje się natomiast stara gwardia?

Postać Batmana spotkała się z wielką falą krytyki fanów, ale - szczerze mówiąc - doceniam odświeżający zabieg DC. Wytwórnia nie zaserwowała nam kolejnych kilku filmów z doskonale znanym back story bohatera, nie widzimy po raz kolejny jego walki z popularnymi złoczyńcami. Twórcy od razu wrzucają nas w rzeczywistość, gdzie Bruce jest już starszym, zmęczonym życiem superbohatera mężczyzną, który czuje jednak spoczywającą na nim odpowiedzialność. W pewnym momencie Ligi Sprawiedliwości Alfred pozwala sobie nawet na autotematyczny, ironiczny żart: "Człowiek tęskni za czasami, kiedy największym problemem były nakręcane, wybuchające pingwiny".


Ben Affleck może i nie gra bohatera, na którego zasługujemy, ale jest bohaterem, którego to uniwersum po prostu potrzebowało.

No i oczywiście jeszcze Wonder Woman, silna postać kobieca w gronie superbohaterów, która powinna stać się ważnym wyróżnikiem w odniesieniu do Marvela. Historia Diany, księżniczki Amazonek, jako jedyna doczekała się własnego filmu, ale mniej więcej zachowywał on poziom wcześniejszych produkcji. Wonder Woman (2017, reż. P. Jenkins) na pewno wyróżniała się na tle Batmana vs. Supermana: Świt Sprawiedliwości, ale to akurat nie była żadna sztuka. Można odnieść wrażenie, że twórcy... nie mają pojęcia, co z nią zrobić i w jakim kierunku ją pokierować. Właśnie przez to Diana miota się między byciem mroczną, zamkniętą w sobie, wspominającą śmierć ukochanego a otwartą, zaangażowaną w walkę i nawet flirtującą z Wayne'em. W porównaniu z resztą grupy Wonder Woman wypada dość blado, ale ogólnie i tak bohaterowie prezentują się wystarczająco przyzwoicie. Skoro jednak wcale nie jest tak źle, to dlaczego sam film zawodzi? 

"Justice League" (2017, dir. Z. Snyder)
Podstawową wadą uniwersum DC jest brak czasu
i próba błyskawicznego nadgonienia dystansu do Marvela

DC za wszelką cenę stara się dorównać Marvelowi i obrał drogę na skróty, wrzucając jak najwięcej wątków i postaci do poszczególnych filmów. Widzowie nie mieli więc czasu, żeby polubić nowe interpretacje bohaterów i związać się z nimi na tyle, aby każdy kolejny film wywoływał ekscytację. Tymczasem Wonder Woman została przyjęta nieco cieplej właśnie ze względu na zogniskowanie historii wokół jednej postaci, która w końcu mogła zaczerpnąć nieco więcej powietrza tego uniwersum. Liga Sprawiedliwości powtarza jednak błędy wcześniejszych filmów. Akcja obrazu Snydera to jeden wielki chaos. Reżyser przeskakuje między wątkami szybko, pobieżnie, aby w końcu dotrzeć do wyczekiwanej finałowej potyczki. A tyle rzeczy, w tym przede wszystkim wizja tego chaotycznego świata po śmierci Supermana, aż prosi się o rozwinięcie.

Przy tym wszystkim twórcy pozostają w ciągłym rozkroku między początkowo zakładanym poważnym (a może raczej - pompatycznym) podejściem, a tym nastawieniem nieco luźniejszym, ironicznym, przesiąkniętym nawiązaniami do popkultury. Z jednej strony dostajemy więc szalenie wymowną sekwencję montażową o domniemanych problemach współczesnej Ameryki, w której policjanci aresztują dwóch białych mężczyzn za atak na prowadzących sklep muzułmanów (w sumie widzimy tylko kobietę w hidżabie i dziecko - very subtle DC, very subtle). Z drugiej natomiast, Bruce nachalnie dopytuje Aquamana o jego zdolności rozmawiania z rybami i śmieje się z "widelca", który przyniósł na walkę z wrogiem.

"Justice League" (2017, dir. Z. Snyder)
Ta mina, kiedy czytasz scenariusz Ligi Sprawiedliwości i nie masz pojęcia,
jak na 100 stronach wcisnęli taką ilość wątków

Podczas gdy Marvel już bawi się konwencją i postaciami (Thor: Ragnarok) oraz w mądry, dogłębnie przemyślany sposób wprowadza nowych bohaterów (znakomity, a mam wrażenie, że niewystarczająco doceniony Spider-Man: Homecoming, 2017, reż. J. Watts), DC ciągle kluczy. Najbardziej boli jednak ten po raz kolejny niewykorzystany potencjał, ponieważ widać, że twórcy potrafią wymyślić ciekawe interpretacje postaci oraz czasami wpaść na interesujące rozwiązania fabularne. Cały czas brakuje im jednak niezbędnego wyczucia w podejściu do realizacji całego uniwersum. I, niestety, Liga Sprawiedliwości jest tego kolejnym przykładem.


Liga Sprawiedliwości
Justice League, 2017, reż. Zack Snyder





! SPOILER CORNER !

1) Było jasne, że twórcy musieli przywrócić do życia jedną z najważniejszych postaci Ligi Sprawiedliwości, ale martwi jednak, że po raz kolejny nie mają żadnych oporów w poświęceniu tak małej ilości czasu na tak przełomowe wydarzenie. Mam ogromne wątpliwości, czy umieszczenie tego wątku już w Lidze Sprawiedliwości było dobrym pomysłem. Tym bardziej, że twórcy ustawili poprzeczkę bardzo wysoko, ponieważ w filmie Liga bez Supermana w ogóle nie radziła sobie ze Steppenwolfem, co praktycznie uzależnia jej istnienie od obecności Clarka. A jeśli historia ma postępować dalej i jakoś ewoluować to jednak chyba nie tak powinno to wyglądać.

2) Scena po napisach z wyścigiem Flasha i Supermana jest bardzo przyjemnym oczkiem puszczonym do fanów, ale niestety tylko potwierdza niezdecydowanie DC i niewykorzystany potencjał filmu.


Komentarze