Skomplikowana historia o miłości


W historii kina Stanley Donen przywoływany jest głównie jako twórca klasycznych musicali, z przełomową „Deszczową piosenką” (1952) jako sztandarowym przykładem jego twórczości. W „Dwoje na drodze” (1967) amerykański reżyser przełamuje jednak gatunkowy sznyt i serwuje wybuchową mieszankę kontrkulturowej treści i „awangardowej” (jak po premierze określano ten film) formy.

Albert Finney i Audrey Hepburn w "Dwoje na drodze" (1967) Stanleya Donena

Pamiętasz, że seks był przyjemnością?

Donen bierze na warsztat historię małżeństwa Marka (Albert Finney) i Joanny (Audrey Hepburn) Wallace. Ich przypadkowy, burzliwy, wakacyjny romans przeradza się w poważny związek. Idealna fabuła na kolejną klasyczną komedię romantyczną! Donen przefiltrowuje jednak tę historię przez kontrkulturę, dzięki czemu przełamuje tradycyjne wzorce (szczególnie moralne), pokazuje dramatyczne losy po „żyli długo i szczęśliwie”, nie oszczędzając swoich bohaterów.

Romantyczne początki przeradzają się w pełen wzajemnych pretensji, problemów w komunikacji i nudy związek małżeński. Piękne, pełne uniesień początki szybko odchodzą do przeszłości, a na plan pierwszy wdziera się proza pozbawionego spontaniczności codziennego życia. Nieprzewidywalna podróż autostopem i przemycanie do hotelu jedzenia z taniego sklepiku zmienia się w zaplanowaną wycieczkę rodem z katalogu biur podróży, z wszelkimi udogodnieniami i homarami serwowanymi na obiad. Małżonkowie mają sobie za złe, że ich życie tak bardzo się zmieniło. Lekkoduch Mark stał się uznanym architektem, który jest na każde zawołanie swojego patrona, dzięki któremu mógł się wybić. Joanna natomiast zatraciła czułość i ujmującą dziewczęcą żywiołowość, a całą swoją energię przekierowała na wyrażanie wyrzutów w stronę męża.

- Jacy ludzie siedzą w restauracji i nie wymienią nawet słowa?
- Ludzie po ślubie...

Donen ujmuje historię Marka i Joanny w format kina drogi. Pokazuje cztery podróże pary, a każda z nich odbywa się w innym etapie związku. Ponadto reżyser zrywa z linearnym sposobem opowieści, co rusz przeskakując z jednej strefy czasowej w drugą, aby po chwili przejść w następne. Donen płynnie przeplata te wszystkie historie, widz cały czas musi zachować czujność, aby nie pogubić się w opowieści. Zabieg ten nie jest jednak tylko efekciarskim wybiegiem. Takie ujęcie historii pozwala nam zrozumieć złożoność bagażu emocjonalnego bohaterów oraz podkreśla skomplikowaną i niejednoznaczną relację Marka i Joanny.

Jakże łatwo byłoby oceniać tragizm i beznadzieję związku bohaterów bez tej formy. Kiedyś byli szczęśliwi, ale już nie są, „the end”. Tymczasem poprzez fragmentaryczność opowieści Donenowi udało się podbudować nawet te najbardziej tragiczne momenty bagażem wspólnych wspomnień, doświadczeń, uczuć, które zbudowały fundamenty małżeństwa, o których nie da się ot tak zapomnieć i które cały czas dają nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Dzięki temu zyskujemy psychologiczną głębie w małżeństwie bohaterów i zaczynamy rozumieć ich przywiązanie. W kategorii konceptu formalnego „Dwoje na drodze” to prawdziwy majstersztyk.

Mam wrażenie, że „Dwoje na drodze” jest filmem nieco zapomnianym, tzn. niby zrobił go znany reżyser, niby występują tu gwiazdy, niby wzbudził jakieś emocje w czasach premiery, ale w tych wszystkich wariantach nie wybił się na tyle, aby o nim mówić szerzej. A szkoda, bo to kawał świetnego, przemyślanego kina, które niespodziewanie pozytywnie zaskakuje. I przede wszystkim ciągle pozostaje aktualne, szczególnie mając w pamięci bardzo podobną tematycznie niedawną trylogię Richarda Linklatera o Jesse’em i Celine.


Komentarze