„McImperium” (2016, reż. John Lee Hancock) to taki hollywoodzki obyczajowy potworek z ambicjami. Sam film niby ma do opowiedzenia intrygującą, pełną konfliktów, aktualną nawet w drugiej dekadzie XXI wieku historię, ale twórcom brakowało wyobraźni, aby wyostrzyć poszczególne wątki, przez co popadają w manierę prostej kroniki wypadków, wspartej niezbyt świeżym gatunkowym sznytem.
![]() |
| Michael Keaton jako Ray Kroc, twórca imperium McDonald's |
Zachwycony nowatorskimi rozwiązaniami braci McDonald, które pozwalają na błyskawiczną i wydajną obsługę klientów restauracji, Ray Kroc (Michael Keaton), niespełniony przedstawiciel handlowy w średnim wieku, postanawia zainwestować cały swój czas i wszystkie środki na ekspansję obiecującej marki. Z czasem, zwodząc oryginalnych pomysłodawców, rozbudowuje sieć restauracji, przejmuje nad nimi władzę i staje się właścicielem korporacji McDonald’s, dzisiaj już znanego nam doskonale fast foodowego potentata.
Mamy tutaj kontrowersyjną, opartą na faktach historię niejednoznacznego bohatera, który z biegiem wydarzeń staje się coraz bardziej bezwzględny i antypatyczny (modny wątek ostatnich lat, patrz: „Breaking Bad”, 2008-2013, tw. Vince Gilligan, „House of Cards”, 2013-, tw. Beau Willimon i cała galeria wyrazistych postaci minionych dekad, poczynając od niezapomnianego Tony’ego Soprano, ziew). Do tego dorzucona nam zostaje prawna batalia braci McDonald z Krockiem a’la „The Social Network” (2010, reż. David Fincher). „McImperium” niby jest więc mieszanką wątków, które mogłyby na dwie godziny przyciągnąć uwagę widza. I poniekąd tak właśnie jest, napakowany scenariusz przedstawia kolejne fazy działalności Krocka, szybko odhaczając przystanki w drodze do chwały. W całym filmie brakuje jednak pierwiastka twórczego, pomysłu na poszerzenie przedstawionego świata i szerszego komentarza do interesujących wątków pobocznych, które wyrwałyby opowieść z przerażającej przeciętności.
Wszystkie dodatkowe epizody zostały ściśle podporządkowane założycielskiej historii McDonald’s, są potraktowane zaledwie jako schematyczne przeszkody do osiągnięcia przez Krocka ostatecznego celu. Motyw jakości reprezentowanej przez braci przeciwstawionej ilości bohatera zostaje urwany bardzo szybko, a przy kolejnym wątku wprowadzania do sieci restauracji milkshake’ów z proszku już w ogóle nie zostaje poruszony! Aż trudno uwierzyć, że w czasach, w których istnieje ogromne larum a propos zgubnego skutku fast foodów, twórcy nie wykorzystują TAKIEJ okazji, żeby sięgnąć do korzeni i ten temat jakoś pogłębić!
Wręcz okropnie wypada temat małżeństwa Krocka z Ethel (jak zwykle niewykorzystana w amerykańskim filmie Laura Dern). Ten motyw oscyluje wokół niezadowolenia bohatera, miał być echem jego życia zawodowego. Kroc trwa w marazmie, zarówno w pracy, jak i w związku, ale marzy o osiągnięciu czegoś ważnego z kimś, kto ma podobny punkt widzenia. Problem w tym, że nie otrzymujemy żadnych podstaw tej opowieści, która jest zresztą wewnętrznie sprzeczna. Niezadowolona z ekscentryzmu męża kobieta mimo wszystko popiera go w towarzystwie, po czym twardo przechodzimy do wzrastającej niechęci Krocka.
Sceny z Ethel są migawkami, nie pozwalają zrozumieć żadnej ze stron i z nikim się utożsamić. Doskonałym przykładem jest scena, w której podczas kolacji bohater decyduje się poprosić żonę o rozwód (załączone wideo).
Mężczyzna szokuje Ethel, po podaniu soli oznajmia, że chce się rozstać. Mocna, pięknie nakręcona (chyba jedyna w całym filmie) i przemyślana scena może wywołać jednak co najwyżej uśmiech politowania i komentarz „nice try”. A w odniesieniu do całego filmu jest wręcz jego najlepszym podsumowaniem. Bo mógł być to film co najmniej dobry, miał ku temu solidne podstawy. Zamiast soczystego steka dostaliśmy jednak najtańszego cheeseburgera z McDonald’s...

Komentarze
Prześlij komentarz