To miała być długa i niezapomniana podróż do Mrocznej Wieży. Tymczasem już na samym początku wędrówki twórcy potknęli się o własne nogi i zaliczyli twardy upadek prosto na twarz.
![]() |
| Zanim twórcy ekranizacji zdążyli położyć podstawy serii, zbudowana przez nich filmowa Mroczna Wieża zdążyła już się zawalić... |
„Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim”
Stephen King przyznał, że później już chyba nigdy nie udało się mu napisać tak prostego, a zarazem wymownego i eleganckiego zdania. Przywołane słowa rozpoczynają pierwszy tom Mrocznej Wieży, są idealnym wprowadzeniem do historii, dosadnie przedstawiają sytuację i konwencję opowieści. Na co dzień nie jestem „adaptation nazi”. Śmieszą mnie memy o wyższości książek nad filmem. Wiadomo, że kino ma inne środki wyrazu niż literatura. Wiele rzeczy trzeba uprościć, wybrać najważniejsze wątki, przedstawić je w odmienny, obrazowy sposób. Niespecjalnie mnie to oburza, o ile na końcu film broni się jako osobne dzieło. W ekranizacji Mrocznej wieży wszystko jest jednak na opak.
Do opowieści wprowadza nas Jake Chambers, młody chłopak z Nowego Jorku, którego nawiedzają koszmary o innych światach i zbliżającej się apokalipsie. Jake był dla scenarzystów idealną postacią do ekspozycji, zawieszony między rzeczywistościami, ostatecznie przenosi się do niezwykłego świata pośredniego rewolwerowca, gdzie musi się powoli odnaleźć i dostosować. Problem w tym, że opowieść Kinga w sposób bardzo ścisły krąży wokół rzeczonego rewolwerowca Rolanda. Efektowne zakończenie serii jasno wskazuje, że to właśnie on jest kluczowy, że to jest jego historia. Tymczasem film skupia się na młodym chłopcu, a rewolwerowca traktuje pobieżnie.
![]() |
| W książkowym pierwowzorze relacja Rolanda z Jake'em jest znacznie bardziej złożona ze względu na zimnokrwistą zdradę rewolwerowca |
Pierwsze książki Mrocznej Wieży były doskonałymi czytadłami, ponieważ King niespiesznie pozwalał na spokojną ekspozycję i stopniowy rozwój bohaterów. Już od pierwszych stron autor wrzuca czytelnika w sugestywną rzeczywistość westernu, aby później stopniowo ją rozbudowywać. Dzięki temu odbiorca mógł sukcesywnie i bardzo płynnie zagłębiać się w ostępach pomieszanych światów oraz intertekstualnych i autotematycznych motywach. Czwarty tom, Czarnoksiężnik i kryształ (czerpiący z Czarnoksiężnika z Krainy Oz), jest niemal w całości poświęcony przeszłości Rolanda i genezie jego poczucia zemsty. I jak mogę zrozumieć ogromne rozwinięcie postaci człowieka w czerni (w tej roli Matthew McConaughey, jeden z niewielu wyraźnych plusów filmu), który w książkach działa raczej na drugim planie, aczkolwiek jego obecność ciągle naznacza podróż, o tyle właśnie umieszczenie Jake’a jako osi narracji rozmija się całkowicie z sensem Mrocznej Wieży. Serii, która traktuje o drodze, przede wszystkim wewnętrznej, głównego bohatera. I doskonale zdaję sobie sprawę, że twórcy próbowali wybrnąć z trudnej sztuki adaptacji kultowej serii tworząc raczej kontynuację książek (na co pozwoliło wspomniane otwarte zakończenie książkowej serii), ale przy okazji całkowicie umknął im sens opowieści.
„Nie będę strzelał ręką, gdyż kto strzela ręką, ten zapomniał oblicza swego ojca. Będę strzelał umysłem”
Przy budowaniu swojej sagi King inspirował się Władcą Pierścieni Tolkiena i westernami, głównie Sergia Leone. Ta fascynacja filmami o Dzikim Zachodzie jest widoczna również w konstruowaniu scen akcji w książce. Autor z pieczołowitością i bardzo obrazowo opisywał wszystkie pojedynki i potyczki. Potrafił je odpowiednio podbudować, aby później czytelnik mógł skupić się już tylko na rozrywce rozgrywającej się jatki. Zresztą, piąty tom cyklu, Wilki z Calla, inspirowany klasycznym Siedmiu wspaniałych (1960, reż. J. Sturges), ukazuje to doskonale. Obrazowe opisy Kinga są wręcz filmowe. Da się odczuć, że pisząc, King miał w pamięci dokładne sekwencje i klisze filmowych westernów. Ekranizacja idzie natomiast po najniższej linii oporu serwując widzom papkę kina akcji.
![]() |
| Jedyną udaną sceną akcji, pozwalającą poczuć klimat opowieści Kinga, jest sekwencja, w której Roland przygotowuje się do oddania niezwykle precyzyjnego strzału |
I wcale nie chodzi o to, że całe kino akcji jest jedną wielką papką. Niektóre amerykańskie blockbustery przesiąknięte są jednak rozwiązaniami, które doprowadzają do szewskiej pasji. Np. sceny walki ujęte w sekwencjach montażowych, w których średnia długość ujęcia liczona jest w setnych sekundy. Kojarzycie to? Bo w Mrocznej wieży dochodzi do apogeum tej tendencji. Finałowa potyczka Rolanda z siepaczami oparta jest na ciągłym (nie przesadzam!) cięciu montażowym. Bezustanna zmiana planów sprawia wrażenie ekranowego chaosu. Cała akcja umyka w przebłyskach kolejnych ujęć. Widz skazany jest na bezmyślne przyjmowanie kolejnych obrazów, których nie ma czasu przyswoić, a co dopiero zrozumieć. Intensywne, wartkie nagromadzenie kadrów miało nawiązać do doświadczeń kina atrakcji, nastawionego na efektowność formy obrazowania. Zamiast tego, ukazało jego wykoślawioną, bezmyślną, nieprzyswajalną formułę, która wcale nie zachwyca, a tylko irytuje. Szczególnie fanów książkowego pierwowzoru, opartego na bardzo starannym opisie akcji.
„Idź więc, są światy inne niż ten”
Twórcy filmowej Mrocznej wieży stanęli przed zadaniem niemal niemożliwym. Ekranizacja opus magnum Kinga z jednej strony musiała zadowolić potencjalnie bardziej zaangażowanych wiernych fanów, z drugiej natomiast miała za zadanie przyciągnąć szerszą widownię blockbusterów oraz stanąć w szranki z superbohaterami Marvela i DC Comics. Żaden z warunków jednak nie wypalił. Mroczna wieża nie wyróżnia się niczym. Interesujące, poszerzające kontekst zależności, relacje między bohaterami zostały pominięte (Jake-Roland) lub też spłaszczone (Walter-Roland) i znalazły szybkie, proste rozwiązania. Do tego film kuleje dokładnie tam, gdzie powinna być jego siła, czyli w prowadzeniu wartkiej, acz przemyślanej akcji.
Klęska ekranizacji cyklu Kinga boli tym bardziej, że Mroczna Wieża była skrojona idealnie do przeniesienia na wielki ekran. Ogromne, obejmujące całą twórczość popularnego autora i wiele innych kultowych dzieł, uniwersum serii pozwalało na stworzenie nowego, świeżego świata filmowego z pomysłowymi horrorami w roli spin-offów. Powątpiewam jednak, czy po obejrzeniu filmowej Mrocznej wieży ktokolwiek będzie chciał zagłębić się w tej zmyślnej rzeczywistości. A wystarczyło wczytać się w słowa samej książki. "Ten, kto mówi, a nikt go nie słucha, jest niemy".
Mroczna wieża (The Dark Tower, 2017, reż. N. Arcel)
Filmweb ----- IMDb ----- Rotten Tomatoes



Komentarze
Prześlij komentarz