Kino według Bennetta Millera na przykładzie "Capote" (2005)


Bennett Miller pozostaje ukrytym diamentem Hollywood. Otóż mamy do czynienia z 50-letnim reżyserem, który ma na swoim koncie zaledwie cztery filmy pełnometrażowe, realizowane w długich (szczególnie na standardy fabryki snów), kilkuletnich odstępach czasu, z czego trzy z nich zostały obsypane oscarowymi nominacjami.


Ten staranny proces produkcji znajduje wyraźne odzwierciedlenie w samych, szczegółowo przemyślanych filmach. Miller zachwycał już zaskakująco przystępnym dramatem sportowym „Moneyball” (2011), który w nienachalny sposób przybliżał najnowsze trendy światka bejsbolowego. Ostatni „Foxcatcher” (2014) tylko potwierdził jego jakość jako twórcy filmowego; doskonałe prowadzenie aktorów, które zaowocowało fantastycznymi rolami Marka Ruffalo (to akurat żadne zaskoczenie) i przede wszystkim niespodziewanymi przebłyskami Steve’a Carrela oraz Channinga Tatuma, a także skupiona na obrazowości historii narracja przyniosły nagrodę za reżyserię w Cannes. Będę upierał się jednak, że najlepszym filmem Millera pozostaje póki co „Capote” (2005). Być może moja ocena wynika przede wszystkim z sentymentu, głównie dla doskonałej roli Philipa Seymoura Hoffmana.

Philip Seymour Hoffman w brawurowej roli Trumana Capote

W „Capote”, podobnie jak w pozostałych uznanych dziełach, Miller obiera za punkt wyjściowy prawdziwą historię, z której wydobywa uniwersalną esencję. Spokojny, refleksyjny sposób narracji pozwala na odpowiednie wniknięcie w meandry wydarzeń i psychiki poszczególnych bohaterów. „Capote” przedstawia historię tytułowego pisarza, twórcy klasycznego „Śniadania u Tiffany’ego”, którego następna powieść, „Z zimną krwią”, fabularno-dokumentalny opis napadu i morderstwa z 1959 roku w małym amerykańskim miasteczku Holcomb w Kansas, zrewolucjonizowało współczesną literaturę. Capote opowiedział dzieje zbrodni skupiając się na postaciach napastników, socjologicznie analizując motywy zbrodni i uwarunkowania społeczne dwóch mężczyzn.

Miller przedstawia dramat Capote’a (w tej roli rzeczony Hoffman), który również przez osobiste doświadczenia w jakiś sposób utożsamia się z jednym z napastników. Pisarz zaprzyjaźnia się z Perrym Smithem, przy czym owa fascynacja i powinowactwo doli nie powstrzymuje twórcy od bezwzględnego wykorzystania skazanego na śmierć, z którego sprytnie, manipulując jego uczuciami, wyciąga kolejne szczegóły, nie tylko dotyczące samej zbrodni, lecz także dramatycznej przeszłości mordercy. Pada tutaj kluczowe pytanie o moralność pisarza, dającego skazanym złudne nadzieje, przedłużającego ich agonię, w celu stworzenia jak najbardziej dokładnego obrazu ich życia.

Film jest tym bardziej wartościowy, że Miller nie ocenia głównego bohatera, a raczej ukazuje i pogłębia jego dwie sprzeczne postawy. Z jednej strony Capote pomaga skazańcom, zbliża się do nich, dając poczucie życzliwości i wyrozumiałości. Z drugiej natomiast w sposób cyniczny stara się zebrać cenny materiał i opisać go tak, aby nazwisko Capote dołączyło do kanonu literatury powszechnej. W zrównoważeniu tych postaw bardzo pomaga gra Hoffmana, który umiejętnie manewruje między ekscentrycznym egocentryzmem i delikatną uczuciowością bohatera. Dzięki temu trudno odmówić filmowemu Capote specyficznie rozumianej szczerości postaw. Szczerości, która odciśnie swoje piętno i będzie miała wysoką cenę.


Komentarze